Zachwyt 92: Jaś… Janek… Jan Lisiecki

1

Od kilku lat zachwycam się – wraz z innymi – kanadyjskim pianistą polskiego pochodzenia. Pierwszy raz widziałam i słyszałam go w 2009 roku jako czternastolatka. Piękne to było granie ale nie jedno genialne dziecko nie wyrosło na wielkiego muzyka. My Polacy mówiliśmy o nim pieszczotliwie Jaś. Zachwycał rzekłoby się słowiańską urodą, skromnością i tym, że dobrze mówi po polsku. Wywiad jaki przeprowadził z nim Łukasz Gołębiowski pokazuje mądrego, skromnego i wiedzącego czego chce człowieka

 

To zdjęcie z tego okresu i link do świetnego wywiadu

https://hi-fi.com.pl/artyku%C5%82y/muzyka/wywiady/1295-jan-lisiecki-pianista-z-przysz%C5%82o%C5%9Bci%C4%85.html

 

 

Po raz drugi widziałam go trzy lata później jako nastolatka grającego na prestiżowym festiwalu warszawskim Chopin i jego Europa. Prasa pisała wtedy: Ma 17 lat, jest geniuszem i przypomina gwiazdę pop. Miał już wtedy – jako najmłodszy w historii pianista – podpisany kontrakt z Deutche Gramofon na nagrywanie płyt. Wciąż był to Janek, młody pianista, zadziwiający kunsztem i dojrzałością, ale wciąż… chłopiec. Pamiętam jego grzeczne odpowiedzi udzielane po polsku i skrępowanie, kiedy podpisywał płyty w foyer Filharmonii warszawskiej.

I widziałam go wczoraj. To już 23 letni Jan Lisiecki. Dojrzały pianista witany na wejściu wielkimi oklaskami torontońskiej publiczności. Kanadyjski pianista z Calgary jest dumą kanadyjskich miłośników muzyki klasycznej. Już dziś uważany jest za jednego z najwybitniejszych pianistów na świecie.
Grał z pasją, entuzjazmem i wielkim kunsztem młodzieńczy koncert Mendellsohna – innego geniusza. Byłam dumna tą szczególną dumą, kiedy mój rodak robi coś wspaniałego. Jan Lisiecki musiał zagrać na bis. W wywiadzie z 2009 roku mówił:
Kiedy wchodzę na scenę i słyszę długie oklaski, chociaż jeszcze nic nie zagrałem. Nie lubię też, gdy po koncercie schodzi się z estrady i od razu wraca. Zawsze chwilę czekam, zanim wejdę ponownie i słucham publiczności. Jeśli nadal klaszcze – wtedy do niej wychodzę. To samo z bisami. Czasem koncert kończy się późno i naprawdę nie trzeba grać czterech bisów. Wiadomo, że ludzie spieszą się do domów albo do samochodu, bo skończył im się parking. Poza tym na bis zawsze lubię zagrać coś spokojnego, lżejszego, a nie dawać znowu wirtuozowski popis.

I zagrał zachwycająco piękną spokojna pieśń bez słów Mendellsohna

I jeszcze coś mnie zachwyciło! Skarpetki. Nienagannie ubrany, w ciemnym garniturze i z muszką miał skarpetki w kolorowe duże kropki. A grały te skarpetki wielka rolę, jako że koncert Mendellsohna wymagał częstego naciskania pedałów a Jan Lisiecki siedzi dość daleko od fortepianu. To było urocze! Takie młodzieńcze. Jakby mówił: Hej! To wciąż ja – Jasiek!

 

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here