Tatar z Warszawą w tle

1

Jestem w Polsce. Już kolejny dzień mam wiosnę. Wystarczyło ponad 8 godzin lotu plus 2 godziny spędzone na torontońskim lotnisku, żeby liście były zielone i rozkwitały niektóre kwiaty. Trzeba powiedzieć, że niedługo. Jest rześko, słońce nie jest jeszcze zdecydowane, ale to definitywnie wiosna.
Jakże przyjemnie jest się obudzić razem z dniem. W Toronto taki luksus będę miała dopiero w czerwcu. Póki co słońce zwykle wstaje później niż ja. Mam sporo energii;  więcej niż w domu, a i tam mi jej nie brakuje. Mam wrażenie jakby moje ciało czuło jakąś swojskość atmosfery, bo jakieś takie radośniejsze… Chętniej się rusza, bez szemrania wychodzi z domu albo wraca się, bo jego posiadaczka czegoś zapomniała. Może utrwali mu się ta postawa i tak samo będzie się zachowywać w Toronto.
A posiadaczka też jest jakaś inna… ale w porównaniu do poprzedniego pobytu. Byłam tu przecież pięć miesięcy temu. Wtedy czułam się tak bardziej świątecznie, nawet egzotycznie. Stąpałam a nie chodziłam po tej mojej Warszawie, zachwycałam się niemal wszystkim, robiłam mnóstwo zdjeć i wysyłałam je dzieciom. A teraz jest jakoś spokojnie, normalnie, domowo. Czuję się tak, jakbym wróciła do domu, do czystego posprzątanego domu, w którym wszystko jest w wiadomym mi miejscu, niejako pod ręką. Sama nie wiem co lepsze? Z jednej strony przygoda, podniosły nastrój, z drugiej spokój i błogie poczucie bezpieczeństwa.

Bardzo szybko się urządziłam, zagospodarowałam i obkupiłam. Trochę za często myślę, że chciałabym tak mieć zawsze. Ale jak tu nie chcieć? Mogę kupić tylko 6 jaj, 100 gramów masła, dwie malutkie paczuszki sałaty, pół chleba i mały słoiczek majonezu, a do tego ugotowane pierogi, przecieraki  (ciekawe, kto zna takie kluski) albo naleśniki z serem… no i smalec ze skwarkami albo malutki pojemniczek tatara.

No proszę, jakimi przyziemnymi sprawami żyję! Nie o duszy, ani nie o sercu piszę, tylko raczej o sprawach cielesnych. Dusza na pewno nie jest amatorką smalczyku i tatara… Ambrozji może by się napiła, melona zjadła czy truskawkę szampanem? A mnie rozczula tatar…
Jutro pierwsze warsztaty „Pokochaj siebie prawdziwie”. Tam będzie dużo o duszy i sercu.

Tak naprawdę to wspaniałe, że po tylu latach pobytu na tej ziemi cieszą mnie takie drobne, codzienne rzeczy. Przecież życie to częściej te małe sprawy. To one składają się na codzienne nastroje. Jeśli potrafimy się cieszyć, a nawet zachwycać, takimi drobiazgami mamy szansę na częściej odczuwane czy uświadamiane szczęście. To one podnoszą na wyższy poziom częstotliwości energię naszych emocji… A czymże jest szczęście, jeśli nie przewagą wysokich wibracji?
Zabieram się zatem za śniadanko z pysznych polskich produktów. Tyle ich jeszcze przede mną…

P.S. Jutro mam pierwsze warsztaty „Pokochaj siebie naprawdę” . Tam dusza na pewno będzie szczęśliwa

1 KOMENTARZ

  1. Czytając Pani wpis przypomniał mi się film na którym byłam ostatnio w kinie Perfect Days. W tym filmie główny bohater właśnie cieszy się z takich przyziemnych i prostych rzeczy. Zachęcam do obejrzenia . Dziękuję za ten tekst 🐱

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here