Ja jeszcze będę mieszkać w mieszkaniu, którego okno będzie wychodziło na wschód, tak abym mogła rozkoszować się tym widokiem!
W sumie miałam tak tylko raz w życiu i do dziś pamiętam cudowne momenty, kiedy ze szklanką kawy i pamiętnikiem witałam wschód słońca. To było wiele lat temu i mieszkałam wtedy w Indianie, w Stanach Zjednoczonych. Przez wiele lat słońce wstawało też przed oknem mojej warszawskiej sypialni. Malutka to była sypialnia i nie dało się tam usiąść i delektować spoglądając co chwila z kawą w ręce. Jednak i te momenty pamiętam jako cudowne. W drugiej – dużej i ładnej – warszawskiej sypialni domy i drzewa nie pozwalały oglądać wschodu, za to piękne były zachody. Przez ostatnie półtora roku mojego życia w Toronto budynek usytuowany był tak, że za nic nie dało się dostrzec choćby skrawka nieba o wschodzie… zachodów też raczej nie widziałam.
Teraz mieszkam w budynku, którego wszystkie okna wychodzą na południe. Spoglądałam tęsknie w kierunku wschodu, jednak nie mogłam dostrzec pojawiającego się słońca. Fakt, że i pogoda nie sprzyjała. Aż tu dzisiaj dzisiaj… jest! Jest wschód słońca, a raczej kawałek nieba z blaskiem wschodzącego słońca. Nie da się usiąść i zachwycać, widoczny jest tylko wtedy, kiedy stanie się w odpowiednim miejscu. Jednak pojawił się zachwyt: ciepło w sercu, uśmiech i piękne wspomnienia, a może raczej uczucia towarzyszące mi w czasie tych najpiękniejszych wschodów.
Ten wschód to taki wschodzik raczej, to skrawek wschodu słońca, do tego jeszcze jego urodę próbują osłabić jeszcze nieumyte okna. Śpieszę wyjaśnić, że sama ich umyć nie mogę i czekam na planowe mycie okien w naszym domu. To mnie nie zachwyca!