Obiecałam w komentarzach pod wpisem O właściwej perspektywie czasowej, że wrócę do tematu miłości i egoizmu. Wracam. Jest bowiem w tej materii wielkie pomieszanie.
Kiedyś mój Ukochany powiedział, że nie chciałby mojej opieki nad nim, gdyby był śmiertelnie chory. Uważał, że to przytłoczenie drugiego człowieka odpowiedzialnością i skazywanie go na cierpienie. Pamiętam, że po raz pierwszy zastanawiłam się wtedy czy to, co nas łączy, to naprawdę miłość. Ludzie mylą często zauroczenie, fascynację, pożądanie czy nawet… obsesję na czyimś tle z miłością. Myślę, że w tych innych formach ludzkich zależności najwięcej do powiedzenia ma ego, to ono poszeptuje rozwiązania. Ego się boi – zdrady, odkochania, porzucenia, litości. Ego jest krytyczne, osądzające i porywcze.
Miłość opiera się na relacjach dusz, które wszak kochają prawdziwie. Im więcej w jakimś związku relacji opartych na duszy, tym bardziej zasługuje on na nazwę miłości
Dusza – to, co w nas wieczne i dobre – nie zna innego uczucia prócz miłości. Miłość rodzi też współodczuwanie i prawdziwe współczucie. Może się zdarzyć, że z miłości płynąć będzie ochrona drugiego człowieka przed przykrymi doznaniami. Krótko mówiąc: pozbawić kogoś opieki nad sobą można wtedy, kiedy wie się, że nie kocha prawdziwie… i faktycznie będzie się męczył. Może zatem mój Ukochany nie wierzył, że go kocham? Może podobnie czuła Sara z filmu Słodki listopad, nie wierzyła w miłość Nelsona? Myślę jednak, że ona po prostu nie czuła jaki ból sprawi mu swoim zniknięciem, odcięciem go od siebie – nagłym i radykalnym. Zwyciężył egoizm. Pozwoliła na niezakończoną historię, kiedy to cierpi się bardziej i trudno jest się podnieść, trudniej niż po celebrowaniu rozstania.
Tak naprawdę za tymi zachowaniami kryje się lęk. A skoro lęk, to znaczy, że nie ma wiary w miłość drugiego człowieka. A jeśli nie ma wiary, to znaczy, że gdzieś w głębi taka osoba sądzi, że nie zasługuje na tę miłość. Może być też inny rodzaj lęku – obawa, że kiedy rzekomo kochana i kochająca osoba zobaczy brzydotę choroby, odmówi bycia z chorym, będzie uciekać, zaniedbywać… Może to ten lek powoduje, że przecina się sprawę.
Lęk jest wrogiem i przeciwieństwem miłości.
Dużo pisał o tym amerykański psychiatra Gerald Jampolsky. Uważał nawet, że tak naprawdę istnieją dwa główne – niejako źródłowe emocje – miłość i lęk. Do nich można sprowadzić każdy stan emocjonalny człowieka. Jampolsky’emu chodziło oczywiście nie tylko o miłość do człowieka, ale o MIŁOŚĆ w ogóle. Miłość odczuwaną jako wszechogarniające uczucie jedności i łączności z Bogiem i Wszechświatem, pełne spokoju i wiary w to, że wszystko na świecie ma sens, że nie jest jedynie dziełem przypadku i podąża we właściwą stronę. Let go and let God – mówił. Pozwól niech się dzieje, odpuść sobie szarpanie i pozwól działać Bogu.
Ale to właśnie ta Miłość jest udziałem Duszy, to ona wpływa na kształt miłości ludzi.
Patrząc na ból i odchodzenie bliskiego człowieka cierpimy, to jasne, ale też żyjąc w teraźniejszości, na której nam tak bardzo zależy, możemy wciąż czerpać radość i spokój. Radość z lepszego dnia, radość z uśmiechu, z tego, że dziś jest lepiej, z dobrej rozmowy ze wspólnie obejrzanego filmu z treści głośno czytanej książki… Spokój pogodzenia się z rzeczywistością, z wiedzy o bliskim płynący, spokój sumienia.
Śmierć może być pięknym przeżyciem dla tych co odchodzą i dla tych co zostają. Inna Sara, o której w „7 nawykach skutecznego działania” pisze Covey, umierając dała siłę wielu żyjącym ludziom. Odeszła żegnana przez bliskich, zostawiając im swoją miłość, a oni kochali ją dalej.
Miłość nie kończy się z chwilą śmierci.
Dla mnie wielkim dowodem na to, że kocha się kogoś prawdziwie jest zgoda na to, że… umrze się później od niego. Oczywiście to tylko eksperyment myślowy, ale pogodzenie się z tym jest wyznacznikiem silnego uczucia. Pomyślmy: Być gotowym patrzeć na śmierć bliskiej osoby, być przy niej, trzymać ją za rękę, aby przeżyła jedynie tę niezbędną część samotności, jaką każdy człowiek przeżyć musi, a wszystko po to by ją uchronić przed bólem utraty – czyż to nie jest miłość? Kiedy zaś jest się chorym i wiadomo, że się umrze, dowodem miłości jest zaufanie kochanemu człowiekowi. Ktoś, kto w momencie śmierci szuka samotności, nie nawiązał z nikim prawdziwie bliskich relacji.
Są filmy, które pokazują jak działa miłość w obliczu śmierci i choroby: Za młody na śmierć, Love story, Kiedy mężczyzna kocha kobietę, Pukając do nieba bram… i wiele innych, które znam, choć nie pamiętam ich tytułów. Tam nikt nie boi się, że brzydko wygląda i nikt z tego powodu nie zostawia ukochanej osoby.
Czy przypadkiem erotyczny, seksualny pierwiastek miłości nie zaburza nam spojrzenia na zjawisko choroby i umierania? Boimy się brzydko wyglądać? Dusza nie ma wyglądu! A człowiek, który kogoś kocha widzi go pięknym.