Wczoraj byłam w Białymstoku. Pojechałam na spotkanie z pięknymi, wspaniałymi kobietami – Olgą i Sylwią. Z każdą spędziłam kilka godzin i z radością spędziłabym więcej, gdyby nie wzywały mnie obowiązki.
Chyba nic nie cieszy mnie tak, jak kontakt z młodymi ludźmi, którzy mają przed sobą tyle życia, a już znajdują się w punkcie, do którego niektórzy nie dochodzą nigdy.
Szczególnie w wypadku kobiet jest to wspaniałe. Mam wrażenie, że w kobietach, które uwierzyły w siebie i idąc za głosem własnego serca sięgają po różne doświadczenia, jest więcej radości życia, i z większym entuzjazmem potrafią oddać swoje pasje niż podobni mężczyźni. Olga – biznesmenka prowadząca znakomicie zorganizowane, świetnie wyposażone i po prostu śliczne centrum zabaw dla dzieci – Fikoland z jednakową radością oprowadza mnie po salach tego królestwa dzieci, jak i pokazuje swoje artystyczne prace z filcu i wełny. Te jej cudeńka – broszki, korale, torebki, kosmetyczki, pokrowce na laptopy są tak ładne, że nie można nie chcieć ich mieć. Staję się zatem szczęśliwą posiadaczką korali, broszki i absolutnie przepięknego, niepowtarzalnego, jedynego na świecie etui na laptop. Zrobiony z szarego filcu z kolorowymi grochami w moich ulubionych kolorach, gdzie jeden jest zapięciem, powoduje, że widzi się, że w środku jest… sprzęt kobiecy. Ola robi też piękne, bogate w treści, zdjęcia. Sama je obrabia, wywołuje w wielkim formacie i … już na tyle uwierzyła w siebie… że chce je wreszcie powiesić, by cieszyły oko innych. Zdjęcia są naprawdę znakomite. Te, które oglądałam, były z Indii, gdzie ta ciekawa, i ciekawa świata, kobieta była jeszcze kilkanaście dni temu. O tej podróży też opowiada z pasją i tak, jak tylko artysta opowiedzieć potrafi – maluje pejzaż słowem. Nie zawsze robiła tam zdjęcia. Czasami nie mogła, a czasami nie chciała. Twierdzi – skromnie dodając, że wyczytała to w książce – że kiedy robi się zdjęcia, można nie zauważyć i nie przeżyć tak bardzo tego, co się widzi. Koncentrując się na pięknym kadrze, umyknąć może piękniejsza całość lub jej szczegóły.
Ola dużo czyta, znakomicie wychowuje swoje dzieci, z którymi spędza sporo czasu, jeździ z obiektywem po Polsce i wciąż ma czas dla przyjaciół. Kocha Białystok. Choć pokażę ci nasze piękne miasto. I wystawę zdjęć artysty fotografującego Polesie. I pokazała. A Białystok mnie zachwycił. Ostatni raz byłam tam w połowie lat dziewięćdziesiątych. To nie to samo miejsce! I tu wykorzystano szansę, jaką niewątpliwie mają dziś – i ludzie i miasta. Trzeba ją tylko dostrzec. Odnowione kamieniczki, ratusz, kościoły, zrobiony piękny plac, na którym wciąż się coś dzieje. Dookoła śliczne – różne, jednak w jednym stylu, co tworzy harmonię i ład – ogródki kawiarni. I co ciekawe – w odległości kilkuset metrów od siebie można zjeść pyszną, wydumana tartę z serem pleśniowym i jabłkami i napić się niezwykłej herbaty w Klubokawiarni, ale też zrazy i kompot ze społemowskiego baru szybkiej obsługi – takiego samego jak w czasach Peerelu, tylko ładniejszego. Jadłam jedno i drugie! Na pewno wrócę do Białegostoku. W tym mieście jest pełno życia.
Sylwię zobaczyłam wczoraj po raz pierwszy. Znałyśmy się z wymiany informacji raczej niż myśli, i to drogą mailową. Jednak od pierwszych sekund poczułam się tak, jakbyśmy znały się zawsze. Tryskająca energią, opalona, właśnie wróciła z Mazur. Sylwia mieszka w Londynie. Ma ciekawą pracę, wspaniałego męża, dom i mnóstwo pasji do tego, by poznawać i rozwijać swój potencjał. Tryska energią. Wyjechała z Polski jako kilkunastoletnia dziewczyna. Jednak nie mówi o emigracji, a raczej o pobycie w Anglii. Ciepło wypowiada się o Białymstoku i jego mieszkańcach, nie wyklucza powrotu. Podoba mi się to, że młodzi ludzie nie traktują dziś życia za granicą jak zesłania, nawet nie chcą nazywać tego emigracją. Słusznie. Sylwia mówi: Przecież jesteśmy tam z wyboru, zawsze możemy wrócić. Tak, ten fakt robi wielką różnicę.
To razem z Nią organizujemy szkolenie w Londynie. Kiedy mówi, ile zrobiła w tym kierunku, zastanawiam się skąd bierze czas, przecież spędza w pracy kilkanaście godzin.
Jednak, jeśli się naprawdę chce coś robić, znajdzie się na to czas.
Sylwia czyta książki, systematycznie też ich słucha, programowo podchodzi do swojego rozwoju. Ma mnóstwo pomysłów na rozpowszechnianie idei autokreacji, także mojej koncepcji. Jestem pewna, że nam się uda. Od września co miesiąc będzie przylatywała do Warszawy, by wziąć udział a mojej Akademii trenerów. Cóż za determinacja!
Ale tak to jest – trzeba zaangażowania, by zrodziła się pasja, a z nią kolorowe życie.
Niektórym brakuje energii, by wstać z fotela, inni pokonują setki, tysiące kilometrów, by znaleźć się bliżej prawdziwego życia. Nie musiałam jechać wczoraj do Białegostoku… Ale ile bym straciła…
P.S. Na zdjęciu Białystok. Ola, prześlij, proszę, w komentarzach słowa autora Geografii szczęścia. I może podaj jego nazwisko. Mówiłaś, że to świetna książka. A jak nazywa się artysta malujący aparatem fotograficznym Podlasie?