Jest 10 kwietnia. Można byłoby oczekiwać słońca i ciepła, tymczasem na dworze raczej chmury, 2 stopnie Celsjusza, a odczuwalna temperatura to minus 3, wieje wiatr i w ogóle nie jest przyjemnie. Nie jestem w specjalnie radosnym nastroju. Jadę na spotkanie z księgową, która przeprowadziła się w inne miejsce… w zasadzie do innego miasta. Z planowania podróży wynika, że czeka mnie podróż około dwugodzinna, z przesiadkami z autobusu do metra potem jeszcze dwa autobusy i około kilometr spacerkiem. Nie przepadam za takim podróżowaniem w nieznane. I do tego jeszcze okazało się, że za lekko się ubrałam! Schodząc z mojej położonej na wzgórzu ulicy w kierunku przystanku autobusowego zobaczyłam odjeżdżający autobus. Następny za 10 minut. Tak, nie jestem w radosnym nastroju! Mimo zadaszonego przystanku zanim autobus przyjechał zdążyłam nieźle zmarznąć. Wchodzę i… Dzień dobry! Wita mnie radośnie kierowca. Dziękuję – to w odpowiedzi na przyłożenie karty do czytnika. I potem kolejne wchodzące osoby witał w różny sposób. Wychodzącym – życzył miłego dnia. Wszyscy dziękowali kierowcy i jemu również życzyli dobrego dnia, czasem mówili – do zobaczenia. Autobus wypełniony był dobrą energią. Z chwili na chwilę ciało i dusza robiły się coraz cieplejsze. Byłam zachwycona. Kiedy wychodziłam z autobus, na dworze było jakby cieplej. Zachwytu i ciepła w duszy starczyło mi na cały dzień podróżowania. I wiedziałam, że mój dzisiejszy zachwyt to autobus pełen ciepła.