Zachwyt 45: Można! Da się!

0

Mogłabym spokojnie napisać, że znowu zachwyciłam się sobą. Wiem jak to brzmi dla niektórych osób… Jak to tak można się sobą zachwycać. Można. Trzeba patrzeć na siebie z taką sama otwartością jak na wszystko inne i na wszystkich innych. Zachwyt to zachwyt – jego przedmiotem może być wszystko. A ponadto, kiedy zachwycamy się sobą, zachwycamy się boską kreacją, tym cudownym programem w formie potencjału, jaki mamy. Zachwyt jest zawsze docenianiem Twórcy, Źródła. Zatem… spokojnie. Możemy się zachwycać, sobą także.
Od kilku dni mieszkam w nowym mieszkaniu. Rozpakowuję pudła z tym, co przewiozłam z poprzedniego mieszkania ale kupuję również nowe sprzęty. I właśnie dzisiaj przyszły paczki z dwoma metalowymi regalikami – jeden do łazienki, taki nad rezerwuar, drugi do kuchni, z drewnianym blatem, trzema półkami i siatką do wieszania różnych rzeczy. Zawsze myślałam, że nie mam technicznego umysłu, sądziłam, że nie pojmuję wręcz pewnych rzeczy. Całe lata nie rozumiałam obrazkowych instrukcji. Teraz wiem, że nie bardzo chciałam to zrozumieć. Wszak zawsze był ktoś kto złożył, zainstalował, uruchomił.
Teraz coś się we mnie zmieniło. Wciąż mam ludzi, których mogłabym poprosić o wsparcie… jednak staram się sama składać wszystkie sprzęty, które tego wymagają. Tylko wtedy, kiedy coś jest bardzo ciężkie, proszę o pomoc. Już to samo mnie zachwyca. Wczoraj jednak przeżyłam kilka dodatkowych zachwytów – zarówno tych ogólnych – jak to ileż potencjalnych zdolności posiada człowiek, jak i konkretnych – związanych z moją determinacją i spokojem.
Rozpakowane rurki, śrubki, nakładki, wkładki i zawiasy w pierwszym momencie mnie przytłoczyły. Miałam ochotę zapakować je z powrotem i poczekać na córki. Jednak za chwilę przyszło opamiętanie – trzeba robić po prostu krok za krokiem, nie myśleć o całej wielkie całości, tylko o poszczególnych małych etapach, tak jak to jest w instrukcji – pomyślałam. I tak zrobiłam. Krok za krokiem posuwałam się do przodu, do wizji na ostatnim rysunku… Zachwycał mnie, naprawdę, widok każdego etapu. Dwa razy trzeba było wykonać parę kroków do tyłu, w wypadku regaliku do kuchni – aż do początku. I tutaj zachwyciło mnie to, że się nie tylko nie poddałam ale z pewnym rodzajem przyjemności – tak, przyjemności – wykonywałam raz jeszcze tę samą pracę. Zachwyciło mnie to, bo znowu uświadomiłam sobie jak bardzo człowiek może się zmienić.
Kiedy w młodości robiłam na drutach, nie prułam swetra, jeśli się pomyliłam, ale wymyślałam nową koncepcję – nowy wzór. A teraz cierpliwie poprawiałam swoją robotę. Ciekawe ile w tym mojej zasługi a ile wieku… podobno człowiek z wiekiem robi się cierpliwszy. Interesujące jest i to, że życia obiektywnie rzecz ujmując – mniej, a jednak nie uważa się, że spędzając czas z metalowymi rurkami… traci się je. Ja nawet mam wrażenie, jakbym miała go teraz jakoś więcej…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here