Na zdjęciu typowy amerykański grilled cheese – słyszałam o nim od dawna. W amerykańskich książkach i filmach pojawia się dość często. Myślałam, że musi w to być zaangażowana jakaś wiedza tajemna, bo kiedyś czytałam, że ktoś robi najlepszy grilled cheese na świecie, a skoro tak, to znaczy, że to nie jest takie proste i oczywiste. Jeszcze w czasach PRL jadało się zapiekanki – najczęściej z serem i pieczarkami – bardzo to lubiłam. Często robiłam je w domu – w różnej wersji.
Skoro jednak mieszkam na kontynencie północnoamerykańskim, to zrobię sobie wreszcie ten tutejszy specjał – postanowiłam. Zapytałam straszą córkę jak to się robi. Okazało się, że bardzo prosto! I zrobiłam dziś na śniadanie! Pychota! Wielki zachwyt kubków smakowych… ale chyba i mojej duszy. Mam duszę smakosza!
Miałam niestety niewiele chleba,. Upiekłam go kilka dni temu i zostały mi tylko cztery małe kawałki.Ten chleb nie ma zupełnie skrobi, byłam ciekawa jak się zachowa w tej sytuacji? Zachował się wspaniale. Może nie wygląda to przepięknie, może przypomina przypalony chleb… Ale on nie jest spalony, jest dobrze przypieczony, a ponieważ w ogóle jest ciemnawy, tak to wygląda. Nie jest taki przepiękny i smakowicie wyglądający jak ten z amerykańskiej restauracji, ale naprawdę był zachwycająco pyszny.
Zachwyty opisuję wieczorem. Wybieram największy tego dnia. Dziś grilled cheese był moim największym zachwytem.
Przepis:
Dwa kawałki – jak się okazuje – dowolnego chleba (oryginalnie, to chleb biały) smarujemy masłem po obu stronach, wkładamy spory kawałek żółtego sera (w moim wypadku to był dobry czedar) i smażymy z obu stron. Dobrze jest przygnieść kanapkę czymś ciężkim. Smacznego.