Uczę się od swoich dzieci. Sama ta kolej losu jest zachwycająca. Najpierw one się uczą od nas, a potem – jeśli jesteśmy otwarci i mamy właściwe nastawienie – my uczymy się od nich. Robię to od dawna i z wielką przyjemnością. Podpytuję, słucham i wprowadzam w życie różne ich rady. I nie dotyczą one tylko życie w Toronto, co jest raczej oczywiste, ale wielu różnych dziedzin… ostatnio jakoś tak sporo w dziedzinie kuchni. Czasem dostaję też od nich rzeczy, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Bardzo szybko zastanawiam się potem jak ja mogłam obywać się bez tego w kuchni przez te wszystkie lata. Taką rewelacją jest… niby zwykła łopatka, taka jak na zdjęciu. Dostałam ją od Magdy. A ona wyczytała gdzieś, że jest to ponoć narzędzie, o którym ludzie mówią, że zmieniło ich życie. Nie powiem, że to zmieniło moje życie, ale choć miałam wiele – i wciąż mam kilka różnych łopatek – ta jest wyjątkowa. Ma właściwą długość, dobrą szerokość i takie idealne wygięcie. Powoduje to, że łatwo jest nią zdjąć coś z patelni, nawet cienki omlet, nic nie spada w czasie przenoszenia i nie kruszy się, a niepotrzebny tłuszcz zostaje na patelni. Nie zdążyłam się jeszcze do niej dobrze przyzwyczaić i za każdym razem, kiedy jej używam, zachwycam się jej konstrukcją. A dziś postanowiłam się tym zachwytem podzielić. A swoją drogą jakie to jest fantastyczne, że ludzie potrafią wymyślać tak różne rzeczy, udoskonalać te już wymyślone… Jakiż my mamy potencjał!