Jest taki jeden rodzaj czystej wiary, który pozostaje wtedy,
kiedy nic zrobić nie można albo już się nie da – nadzieja.
Wczoraj w filmie Dan in Real Life (podaje angielski tytuł, ponieważ polskie tłumaczenie jest tak niefortunne, że nawet nie chcę go tu umieszczać), który wprowadził mnie w dobry nastrój pięknie pokazaną miłością w rodzinie, usłyszałam zdanie: Miłość to nie uczucie, to zdolność (ability). Powiedział to młody chłopak dojrzałemu ojcu trzech córek i pisarzowi. Uderzyło mnie to stwierdzenie całą mocą. Otóż to! To zdolność, gotowość duchowa i emocjonalna. Mam nieco podobne podeście, choć brakowało mi tego słowa. Myślę, że wielka trójka czyli wiara, nadzieja i miłość są właśnie zdolnościami, gotowością, rodzajem łaski…
Nadzieja to tak naprawdę wiara, do tego wiara zabarwiona Miłością,
tą najwyższą – sprawiającą, że lęk się rozpuszcza.
Zastanawia mnie, kto wymyślał te wszystkie powiedzenia podważające sens nadziei. Zupełnie nie wiem dlaczego mających nadzieję nazywa się często naiwnymi albo pozbawionymi rozsądku (mówi się to dosadniej). Przecież życie wiele razy pokazuje, że jednak niemożliwe staje się możliwym i że racje miał ten, co nadzieję posiadał, a nie lekarz, statystyki, trener czy nauczyciel.
Nadzieja nie jest jedynie wiarą w cud, w dobry koniec pomimo brakujących do tego logicznych przesłanek. Nadzieja daje siłę, wzmacnia działanie wszelkich procesów życiowych ale pozwala także czuć się w świecie zwyczajnie… bezpieczniej. Nadzieją łączy się z wiarą w to, że nie jesteśmy na świecie sami, że są inni, którzy mogą pomóc, że są nadzwyczajne, sprzyjające okoliczności, wyjątkowa mobilizacja organizmu i wreszcie sprawcza siła Boga.
I cóż w tym niestosownego? Ktoś mi odpowiedział: A to, że oszukujesz siebie.
Wcale nie! Wierzę w lepszy wariant! Albo inaczej: nie wierzę statystykom i temu, co mówią ludzie mający jedynie swoje doświadczenie. Akurat sceptycyzm w podejściu do statystycznych stwierdzeń jest bardzo dobry. Wystarczy maleńkie niedopowiedzenie, albo to, że nie potrafi się czytać pewnych matematycznych stwierdzeń, aby rozum pokonał nadzieję.
Rozum nie jest najwyższą instancją ani też stróżem prawdy.
Rozum nie jest nawet najlepszą drogą.
Dlaczego zatem miałby mieć większą wiarygodność niż nadzieja, która przecież jest także wyrażana poprzez umysłową aktywność? Tak jak wartość logiki nie jest większa niż wartość intuicji, a podszepty rozumu niż podszepty serca, tak wiedza czy niezbite dowody pozwalające wysuwać konkretne wnioski nie są lepsze od nadziei, że mimo wszystko będzie dobrze.
Z nadzieją łączy się także wiara w to, że nawet wtedy, kiedy z naszego jednostkowego czy nawet uogólnionego – ludzkiego – punktu widzenia coś nie jest dobre, to jest jeszcze inny, bardziej uniwersalny i nie zawsze przez nas uświadamiany punkt widzenia. I z tamtego spojrzenia… to co się stało jest dobre.
Jestem wypełniona nadzieją po brzegi, na każdy temat. Zastanawiające, że życie tylko umacnia mnie w takim podejściu. Od kilku lat często w różnych sytuacjach sobie i innym powtarzam gdzieś zasłyszaną myśl: Na końcu wszystko jest dobrze. Jeśli nie jest dobrze, to znaczy, że to nie jest koniec.
I to dalej podtrzymuje nadzieję.
Dziś… cokolwiek dzieje się w Twoim życiu… miej nadzieję
Pani Iwono, jest Pani ANIOŁEM. Ale cudowny wpis! Dziękuję.
Pani Iwono,
Podobają mi się Pani wpisy. Mógłbym się podpisać pod każdym z nich.
Jeśli chodzi o Miłość, mam jeszcze jedną refleksję, idącą o krok dalej. Może podchwyci Pani myśl i rozwinie w jednym z kolejnych wpisów. Bardzo na to liczę, bo ma Pani dar dawania rzeczom właściwych słów.
Otóż Miłość jest aktem świadomej woli. Kocham bo chcę. W pewnym sensie jest to “zdolność” ale wypływająca z dobrej woli. Żeby Kochać, trzeba się zaprzeć samego siebie. Dlatego Miłość wiąże się z poświęceniem. Oczywiście łatwiej byłoby się nie poświęcać i dlatego żeby to zrobić to trzeba tego naprawdę chcieć.
Pozdrawiam serdecznie!