28 listopada zapisałam refleksję ze spotkania z matkami w Centrum Zabaw Twórczych „Edward”. Przytoczyłam też opowiastkę o fioletowym drzewku, które narysowała siedmioletnia Mary, a którego jej nauczycielka „nigdy nie widziała”. Proszę przypomnieć sobie ten fragment…
Znowu miałam spotkanie z rodzicami… Też nad morzem, tym razem w Sopocie. Zastanawiam się nawet czy Trójmiasto nie jest jakimś specjalnym miejscem świadomych rodziców? Już trzecie takie spotkanie, a są szanse na kolejne.
To jednak było inne. Poprzednie organizowane były przez jakąś firmę lub szkołę. To – od początku do końca, przy wydatnej pomocy męża – przygotowała pracująca matka dwójki dzieci. Specjalnie zaznaczam, że pracuje, by pokazać, że czas jest naszym sługą, nie panem.
A jak to zrobiła – eleganckie, dopieszczone w szczegółach, bez potknięć! Opisał je na swoim blogu urzeczony nim Redaktor Naczelny „Edukacji i dialogu”. A widział On nie jedno spotkanie. http://edukacjaprzyszlosci.blogspot.com/
Jak zwykle dzieliłam się ze słuchaczami wątpliwościami co do tego czy sposób, w jaki wychowujemy nasze dzieci i w jaki naucza je szkoła jest odpowiedni? Czy odpowiadamy na potrzebę naszych czasów i czy liczymy się wystarczająco z dziecięcą psychiką? Czy wykorzystujemy ich wielki potencjał i wystarczająco dbamy, by były szczęśliwe? Czy przypadkiem w imię pięknej przyszłości nie rujnujemy im teraźniejszości?
Zastanawiamy się dzisiaj czy nie zbierzemy dzieciństwa sześciolatkom posyłając je do szkoły. Dlaczego nie zadajemy takiego pytania myśląc o siedmiolatkach, ośmiolatkach czy dwunastolatkach? Czy tym starszym można już zabierać dzieciństwo? Proponuję, żeby o tych starszych też myśleć w taki sposób. Uczyć je i wychowywać w spokoju, naturalnej harmonii i z miłością. Budować w nich poczucie własnej wartości, pozwalać na marzenia i radosną twórczość. Nie straszyć – ale pozytywnie motywować. Niech nie opuszcza ich wyobraźnia i fantazja… Tylko takie połączenie z logiką, racjonalizmem i wiedzą daje nadzwyczajne efekty. Wychowujmy je tak, by były lepsze od nas. I uczmy się od nich, bo wiele mogą nas nauczyć.
Na spotkaniu usłyszałam polskie wersje opowiadania o fioletowym drzewku: Dziecko narysowało akwarium z roślinkami w środku, które podobne są do choinek. Nauczycielka, która nie widziała takich roślinek, zaznaczyła je kółkami i napisała, że „w akwarium nie ma choinek”, a dziecko musiało rysunek poprawić. Inne, tak jak Mary narysowało kolorowe, tym razem niebieskie drzewko i dowiedziało się, że takich drzew nie ma… Nawet na rysunku? A ponieważ dziecko było polskie, nie miało w sobie tyle poczucia własnej wartości, by zdziwić się, że „pani tak sądzi”. Ono też poprawiło rysunek…
Ileż to nieśmiało wyrzynających się skrzydełek codziennie podcinamy? Ile razy zamiast wzmacniać nasze dzieci, osłabiamy je? Jak często i w szkole i w domu ważniejsze niż one są przedmioty i inne sprawy? Czy na pewno wiemy, co chcemy osiągnąć poprzez wychowanie i naukę w szkole? Czy wykorzystujemy właściwie możliwości?
Po naszym spotkaniu W Sopocie wiele osób już zaczęło wprowadzać zmiany. Niektórzy mówili, że zrozumieli, że można i trzeba robić niektóre rzeczy inaczej. Przyznawali się do tego, że niejako mechanicznie – „ z przyzwyczajenia” mówią pewne zdania i wykonują niektóre ruchy.
Pragną się zmienić.
W grupie zawsze łatwiej. Dlatego zapraszam wszystkich, którzy chcieliby włączyć się do mniejszych i większych działań i akcji na rzecz lepszego dzieciństwa naszych dzieci, przyjaznych szkół i harmonijnego nauczania do
Ruchu w Obronie Fioletowych Drzew.
Im więcej nas będzie, tym większa szansa na szczęśliwe dzieciństwo naszych dzieci, a przez to na lepszy świat, który one zbudują.
ja pamiętam z podstawówki, że pokolorowałam św. Mikołaja na niebiesko, ale nauczycielka nie zwróciła na to uwagi :)