Jakoś tak niedługo po tym, jak zamieszkałam znowu w Polsce, na przystanku autobusowym zobaczyłam twarz, która – byłam o tym przekonana – należała do Marioli. Na pewno dobrze to zapamiętałam…miła twarz o oliwkowej cerze z dużymi zielonymi oczami, ładnie zaznaczone usta. Wyraz ten sam, jaki utrwalił się w mojej pamięci… rodzaj zadumy, nieustannej refleksji i smutnej słodyczy. Pamiętam, że w liceum Mariola robiła jeszcze buzię w ciup i wtedy w ogóle wyglądała rozbrajająco.
Bardzo mnie do niej zawsze ciągnęło. To była grzeczna dziewczynka, jedynaczka, taka panienka z dobrego domu, cokolwiek to znaczy. Dla mnie wtedy znaczyło to to wszystko, czego ja nie miałam: własny pokój w warszawskim mieszkaniu, w którym były książki, ubrania, jakie mi się podobały, dwoje rodziców. Dobrze się uczyła, także matematyka nie była dla niej wyzwaniem. Ja byłam już wtedy bardziej zajęta życiem pozaszkolnym i odbijało się to na moich ocenach ze ścisłych przedmiotów. No i nie byłam wtedy grzeczną dziewczynką.
Traktowałam Mariolę z pewnym rodzajem czci. Czułam się zaszczycona, kiedy zaprosiła mnie do siebie i dziś jeszcze pamiętam, jak bardzo się przejmowałam, czy spodoba jej się w naszym podwarszawskim mieszkaniu, czy będzie się dobrze czuła, kiedy to ona miała do mnie przyjechać. Nie to żeby u nas nie było przyzwoicie… było, tylko inaczej. No i nie miałam swojego pokoju. Mariola miała przyjaciółkę, ja nigdy nie występowałam w tej roli…choć coś nas łączyło. Miałam wrażenie, że z jakiegoś powodu, nie przyznaje się do mnie publicznie. Nie byłam popularna w klasie. Często zamiast lekcji wybierałam kino lub muzeum. Nigdy nie nawiązałam ścisłych relacji z koleżankami i kolegami z klasy. Nie wiedziałam wtedy, że częścią tego był mój introwertyzm i brak poczucia własnej wartości. Nie czułam się dobrze w żadnej grupie, najczęściej wtedy błaznowałam. Byłam oczywiście inteligentna, a oprócz tego odważna i oczytana, ale też zagubiona w różnych wartościach i bardzo potrzebująca miłości, doceniania, zauważania. Często patrzyłam wtedy na ludzi jakby do góry, ale zwykle nie dawałam tego po sobie poznać. W przypadku Marioli robiłam to chyba otwarcie.
Kontakt urwał nam się po maturze. Nie miałam wtedy telefonu. Zresztą szybko zostałam żoną i matką. A ona, jak się później okazało, wyjechała z Warszawy.
Przepraszam czy Pani ma na imię Mariola?
Taak… miło ale ze zdziwieniem, odpowiedziała Mariola. Tak, to była ona, to nie mógł być przypadek, że ma takie samo imię. Głos też ten sam. Przedstawiłam się, dodając swoje panieńskie nazwisko. Uśmiechnęła się pięknie. Chyba się uściskałyśmy, na pewno wymieniłyśmy telefony. To był przystanek autobusowy, zatem rozstałyśmy się szybko.
Następne spotkanie było u mnie, nie pamietam która zadzwoniła, ale siedziałyśmy dość długo rozmawiając o wszystkim, jednak głównie o życiu. Obie żyłyśmy barwnie, choć każda inaczej. Było o czym mówić.
Potem widywałyśmy się od czasu do czasu i w zasadzie ja bardziej słuchałam niż mówiłam, co już zaczęło być normą w moich kontaktach z innymi. Już nie miałam potrzeby błaznowania czy zachowywania się tak, by mnie widziano. Pozałatwiałam sobie wszelkie tematy, czerpałam z bycia z innymi wyłącznie przyjemność obcowania.
Mariola jest nieprawdopodobnie oczytana i to tak, jakby się tego oczekiwało od współczesnej grupy ludzi, kiedyś zwanej inteligencją. Jest też bardzo dowcipna i inteligentna, a także sporo wie na różne tematy społeczne, bo się tym interesuje.
Szybko się zorientowałam, że to, co czyta, choć bezwzględnie dobre w kategoriach literackich, niekoniecznie mi się podoba. Pierwsza taka książka to Pachnidło Patricka Suskinda. Przeczytałam, uznałam wartość tej książki, jednak chciałam ją jak najszybciej skończyć. Nie lubię mroku. Nigdzie. Potem jeszcze kilka razy podchodziłam do lektury tego, co Ona uznała za doskonałe i z podobnym efektem. Nie mówiłam o tym otwarcie. Już nie bałam się, że wypadnę z Jej klasy, z Jej poziomu, ale nie chciałam o tym mówić. Czytałam swoje. Czytam dużo, bardzo dużo, jednak albo książki z kategorii popularnonaukowych, związanych z psychologią, socjologią, filozofią, religią, zdrowiem i biznesem albo te beletrystyczne, które wprowadzają do mojego życia jeszcze więcej światła i pogody. Jeśli czytam książkę dobrą literacko, to musi ona być też dobra w wymiarze wartości i nastroju, musi być napisana tak, aby nie wywoływała we mnie zbyt silnych odczuć z kategorii tych negatywnych – od smutku począwszy, przez niechęć, złość czy odrazę po ból. Tak czytałam choćby Niebko Brgidy Helbig. Podobnie jest z filmami. Nie nadaję się do klubu dobrej książki, ani do odbioru krytyki filmowej pana Raczka.
Nie widywałyśmy się często, każda z nas żyła intensywnie. Kiedy się spotykałyśmy, od Niej zawsze wiało wielkim światem…Już mi to nie imponowało, nie pragnęłam tego, nie chciałam nawet. W moim życiu sporo było tego, co dawna Iwonka uznawałaby za wielki świat. Gdybym potrafiła zazdrości, mogłabym zazdrościć sama sobie. Miałam piękne życie, bardzo kolorowe i rozmaicone.
Potem był telefon, w wyniku którego wylądowałam przy szpitalnym łóżku Marioli. Diagnoza: rak trzustki. Na szczęście, książki, które czytałam często mówiły, że to nie wyrok. Byłyśmy wciąż młode. Nie dopuszczałam do siebie innej myśli, niż ta, że jest to Jej doświadczenie. Przyszłam z dobrym humorem i książką Berniego Siegla Miłość, medycyna i cuda. Mariola wyzdrowiała. Jej lekarz na kolejnych spotkaniach wita ją przypomnieniem, że należy do 4% ludzi, którzy wyzdrowieli z raka trzustki. Nie było Jej łatwo, to oczywiste. Była bardzo dzielna. Zawsze była dzielna.
Sporo się zmieniło od tego czasu, to zrozumiałe. Taka diagnoza zmienia wiele. Moja Mariola wciąż jednak ogarnia świat głównie z poziomu intelektu. Jest bardzo dobrą, szlachetną, współczującą kobietą, ale kiedy z nią rozmawiam widzę, jak ważna jest dla niej wiedza, pewność, uznane drogowskazy. Wciąż jest kobietą z klasą. Wszystko u Niej jest na poziomie. Wspaniale gotuje, ładnie podaje to jedzenie. Wychowała córkę tak, że nie musi mieć żadnych wyrzutów sumienia, a dziś jest cudną babcią. Ma pięknie urządzone mieszkanie, gdzie wydaje się, że każdy element był starannie dobierany. Wszystko w dobrym gatunku. Piękne rośliny, które wyraźnie Ją lubią.
To tak inaczej niż u mnie. Dzieci wychowywałam długo nie tak, jak bym chciała. Wnuków nie mam, ale też i nie tęsknię do babciowania. Zero zastanawiania, szybkie decyzje, często kwestia przypadku przy organizowaniu wnętrz, w których żyję. Dziwię się czasem, że to wszystko jednak jakoś wygląda, przynajmniej w moich oczach. Nigdy nie mam wizji tego, jak chciałabym, aby wyglądało wnętrze mojego mieszkania. Pewno dlatego moja szafa marzeń tak naprawdę daleka jest od tego, co powinno się w niej znaleźć zdaniem ekspertów. Niewiele mam w domu rzeczy porządnych… może dywany i sprzęt elektroniczny. Nawet mój przedwojenny serwis obiadowy Rossenthala wygląda, jak tani zwykły współczesny zestaw ze sklepu wielobranżowego. Dalej nie czytam niczego co mroczne, choćby było nie wiem jak uznane. Nie oglądam serwisów informacyjnych, nie chodzę do kina nawet na filmy, które ogadają wszyscy, jeśli są przygnębiające. Oglądam za to seriale koreańskie. Wzruszają mnie i bawią. Mariola chciała zobaczyć, co mnie w nich tak urzeka i… nie podziela mojego gustu. Nie gotuję tak wystawnie, a już na pewno nie potrafię tego tak ładnie podać jak Ona. Garnish, garnirunek, dekorowanie jedzenia, stołu w ogóle, nie było nigdy moją mocną stroną.
Lubię swoje życie i lubię swoje otoczenie, ale taka wizyta u Marioli uświadamia mi, że należę do innego świata. Nasze światy spotykają się wyłącznie przy okazji naszych spotkań. I dla mnie to jest magiczne. Tylko że teraz już się nie wstydzę mojego świata, nie marzy mi się, żeby było inaczej i nie patrzę na Mariolę do góry. Patrzę Jej w oczy… Jest w nich mądrość i wciąż… smutek. Ciekawe co jest w moich oczach?
Dzień dobry Kochana Pani Iwonko,
cieszę się , że wszystko cudownie się zadziało !
Już spieszę powiedzieć co widzę ja w Pani oczach, mam wszak zdjęcie z Panią ze spotkania : Radość , Mądrość ,Niesamowitą Energię ! Ciepło , Otwartość.
A moja córcia , której wysłałam nasze wspólne zdjęcie napisała : ” jestem wzruszona, Bije od Was ( od Ciebie i Twojej Idolki ) Ciepło i Dobro ” .
Dziękuję Pani Iwonko za WSZYSTKO !
Jakie to wzruszające Pani Violu. Dziękuję. Proszę pozdrowić Córkę.❤️
Oczywiście pozdrowię . Dziękuję bardzo , ucieszy się z pewnością ❤️
Piękny wpis dziękuję ❤️ trochę może tożsamy do mojego sposobu widzenia znajomych z wczesnej młodości , których postrzegałam inaczej . Dziś to całkiem inny świat, ale w tamtych latach był dla mnie doświadczeniem . Tak mi się przypomniało trochę moja historia i sposób postrzegania niektórych ❤️ Odnosząc się do pytania dot. Pani oczu to pamiętam , że mały smutek w oczach widziałam jak Pani przeprowadziła się do Kanady. Ale to moje postrzeganie . Dziś widzę dużo miłości i radość ❤️🙂 i duzo dobrej energii i ciepła pozdrawiam
Mariola była cudną młodą dziewczyną i jest wspaniałą dojrzałą kobietą. Ja także wyrosłam na fajną kobitkę 😂
Dla mnie wspaniałe jest to, że choć jesteśmy różne, to znajdujemy wspólną przestrzeń. Kocham Mariolę i bardzo sobie cenię naszą przyjaźń. Sporo się od Niej dowiaduję, wciąż mi imponuje… tylko dziś mam poczucie własnej wartości i lubię też siebie.❤️
Wyprowadzając się oczywiście miałam lekki smuteczek, ale więcej miałam radości i nadziei. Cieszę się, że Pani to widzi Pani Agnieszko. Dziękuję. ❤️
Piękna historia ❤️❤️❤️ Bardzo mnie wzruszyła 🥰
I można z niej wiele się nauczyć, jak cudownie jest doceniać różnorodność swoją i naszych przyjaciół, znajomych – każdy jest inny, ma swoje upodobania, ale po to świat daje nam tak duże możliwości, żeby z tego korzystać.
I docierać do siebie, aby wiedzieć co lubimy a nie dopasowywać się do kogos innego.
Czasem to wymaga czasu, no i oczywiście poczucie własnej wartości niezbędne 💖
Tak, to nie “takasamość” jest najlepszym tworzywem do przyjaźni. ❤️