Pani Magda prosiła mnie żeby napisać coś o krytyce napływającej do nas od bliskich osób. Dziękuję za tę podpowiedź – to temat, który prawdopodobnie interesuje wiele osób. Dlaczego tak myślę? Dlatego, że ludzie często oceniają negatywnie, poprawiają bliskich, żartują sobie z nich albo wręcz jawnie krytykują, co uprzykrza jednym i drugim życie i hamuje indywidualny rozwój. A my – Polacy robimy to szczególnie często.
Niewiele rzeczy przeszkadza nam w skutecznym działaniu i szczęśliwym życiu bardziej niż krytyka najbliższych.
Pełzną dwie gąsienice, a nad nimi przelatuje motyl. Jedna z nich spogląda w górę i tonem pełnym żalu, mówi do tej drugiej: Ty byś mi nigdy nie pozwoliła zostać kimś takim. Gąsienica zostanie motylem, bo taki ma program genetyczny. Możemy też z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że nie będzie krytykowana przez swoją owadzią rodzinę i bliskich. Człowiek też ma zakodowany rozwój, jednak jego realizacja łatwiejsza jest, gdy spotyka się z aprobatą najbliższych.
W każdym z nas jest wewnętrzna siła, która popycha nas w kierunku odciśnięcia na ziemi własnego śladu, zostawienia czegoś po sobie. Każdy z nas robi to na swój sposób.
Nawet ci, którym wydaje się, że nie dążą do tego świadomie, instynktownie starają się wnieść do ogólnej puli dorobku ludzkości coś od siebie: dzieci, piękny ogród, wiersz – choćby tylko dla jednej osoby, ładny dom, solidną pracę.
Z gąsienicą jest wszystko w porządku – odżywia się, porusza, załatwia swoje potrzeby liszki. To jednak nie motyl, przyznacie. Pięknie jest być motylem, choćby krótką chwilę. Ileż z nich ozdoby dla świata! A lot, to jednak nie pełzanie. Toteż gąsienica dąży do tego stanu i samodzielnie go osiąga.
Z ludźmi jednak jest nieco inaczej – potrzebujemy innych, by pomogli nam latać. Czasami ta pomoc zaczyna się już na etapie uświadamiania siły i możliwości. Możesz latać – zdaje się mówić nam ktoś dla nas ważny – potrafisz, choć jeszcze tego nie wiesz. Pokazuje nam naszą siłę czy choćby zdolności, wskazuje na umiejętność adaptacji, namawia do odwagi, czasem wręcz prowokuje działania. Bardzo często taką rolę pełnią rodzice i nauczyciele. Ale nie tylko – często w związkach partnerskich jest też tak, że któraś z osób świadomie wspiera tę drugą w rozwoju. Bywa, że człowiek, który traktuje nas w taki sposób dopiero – i właśnie dlatego – staje się dla nas ważny. Emerson sto lat temu zauważył, że najbardziej cenimy ludzi, którzy pomagają nam stać się lepszymi, rozwinąć tkwiący w nas potencjał. Ja sama obserwuję, że szanuje się, a nawet lubi, szczególnie tych przełożonych, za sprawą których osiąga się sukcesy. Dobry, wspierający, ciepły przełożony wcale nie jest tak bardzo ceniony, jeśli jego wsparcie nie prowadzi do zwycięstwa.
Stąd tak ważne jest byśmy mieli obok siebie życzliwe, wierzące w nas osoby. Jeśli wierzy się w człowieka, to oczekuje się jego sukcesów i umacnia się również w nim samym tę postawę. Nie osłabia się jego ambicji, nie dyskredytuje marzeń i nie wyraża wątpliwości czy to co robi, ma sens. Szuka się sensu, patrzy oczami bliskiej osoby i ewentualnie podpowiada dobre rozwiązania, daje pomysły a nawet czasami robi coś, co jej pomaga w działaniu. Wspierać można różnie. Jeśli zna się na tym, co robi nasz bliski, można mu służyć wiedzą i merytorycznym wsparciem. Jeśli nie – wspiera się emocjonalnie, czasem odciąża od codziennych zajęć, by miał czas i energię robić to, co jest dla niego teraz najważniejsze. Słucha się go życzliwie, dopytuje o postępy i… chwali, kiedy tylko nadarza się okazja. Nie chodzi o to, by chwalić wciąż i niekonkretnie, ale o to, by zauważać rzeczywiście dobre ruchy, właściwe zachowania, nawet drobne osiągnięcia.
Dlaczego zatem niektórzy bliscy tak nie robią? Dlaczego nie tylko nie chwalą i nie wspierają, ale wręcz – krytykują, osłabiają entuzjazm i głośno wyrażają brak wiary w siłę i możliwości najbliższych im osób. Powodów jest klika. Najczęściej robią to z obawy o kochaną osobę: boją się jej porażki i cierpienia, jakie może rodzić rozczarowanie, ale także skutków niewłaściwych decyzji, które mogą dotknąć również ich samych. Najczęściej te osoby same mają wiele lęków, a wiary w siebie nie mają.
Trudno wierzyć w innych, kiedy samemu nie ma się wiary we własne siły i możliwości.
Bywa i tak, że nie wspiera się bliskich, a wprost przeciwnie – osłabia z powodu lęku o jego uczucie, o związek, o to, że rozwój kochanej osoby może spowodować jej emocjonalne czy faktyczne oddalenie. Prawdę mówiąc nie jest to lęk bezzasadny. Jeśli jedna osoba rozwija się, sięga wciąż wyżej, zaś druga tkwi wciąż w tym samym miejscu mentalnie, fizycznie i emocjonalnie, mogą przestać się rozumieć a nawet lubić. Często uprzedzam osoby chcące zająć się własnym rozwojem i zdobywaniem kolejnych szczebli sukcesu zawodowego, że mogą się spotkać z brakiem przychylności ze strony najbliższego otoczenia, albo same stracić mogą swoje nim zainteresowanie.
Jak sobie radzić, kiedy nasze zainteresowanie bliskimi wciąż się utrzymuje, ale druga strona nieustannie nas krytykuje, choćby i żartem. Myślę, że trzeba porozmawiać. Należy powiedzieć tej osobie, że jej opinia są dla nas ważne i poprosić ją, aby formułowała je uważniej i dokładniej, ponieważ chcemy z nich korzystać. Można powiedzieć jak bardzo jest nam przykro z powodu takiego zachowania i jak cierpi na tym nasza realizacja planów i samopoczucie – w tym poczucie własnej wartości. Taka szczera rozmowa w przypadku związku opartego na uczuciach powinna pomóc. Wszak nikt nie chce krzywdzić kochanej osoby. Oczywiście samemu trzeba przejawiać wspierające zachowania w stosunku do bliskich oraz podbudowywać w nich poczucie własnej wartości. Nie namawiałabym w sposób jawny do rozwoju, do zadbania o swoją siłę – to może rodzić opór. Ale wspólne czytanie jakiejś książki czy pójście na szkolenie może już trochę pomóc.
A co jeśli nie pomaga? To smutne! Bardzo smutne! Nie jest wykluczone, że w jakimś momencie trzeba będzie wybierać pomiędzy sobą i swoimi planami a kochanym, ale niszczącym czy mocno ograniczającym nas, człowiekiem. A szkoda, bo przecież rozwój jednej osoby może być inspiracją dla drugiej. Obie mogą się w tym wzajemnie wspierać, wzmacniać i utwierdzać. Obie też mogą dawać sobie wsparcie wtedy, kiedy coś nie wyjdzie.
Tak naprawdę szczęśliwy związek polega na tym, by iść wspólnie przez życie: przejść ze stadium gąsienicy do stadium motyla… a potem dmuchać sobie nawzajem w skrzydła.
Chyba Pani Magda czyta w moich myślach, bo również chciałam usłyszeć Pani zdanie na temat inspirowania się w kręgu najbliższych osób oraz własnego rozwoju. Ja w swojej rodzinie jestem osobą, która w ostatnim czasie najwięcej “zainwestowała” w swój rozwój. Staram się dzielić zdobywaną wiedzą, jednak widzę, że czasem rodzi to opór. Niektórym jest dobrze tak jak jest i boją się wyjść ze swojej strefy komfortu. Jedna bardzo bliska osoba powiedziała mi wprost: “Ja wyznaję inną filozofię życia”. I co mogę zrobić w takiej sytuacji? Chyba uzbroić się w cierpliwość i nie zmieniać nikogo na siłę. Jak to Pani kiedyś powiedziała: “Nauczyciel przychodzi, kiedy uczeń jest gotowy”. Ja na pewno chcę popracować nad swoją cierpliwością – każdy z nas inaczej się rozwija i w innym tempie. Nie powinnam przyrównywać do siebie, bo może to być krzywdzące. Czeka mnie praca nad sobą w tym zakresie:) Będę inspirować cierpliwie!;)
Wydaje mi się, że jeżeli ktoś liczy się z uczuciami drugiej osoby, to nie krytykuje. Może się nie zgadzać i wyrażać swoje zdanie, ale nie podważać czyichś marzeń i nie osłabiać wiary w możliwości u drugiej osoby. Zajęcie innego stanowiska w danej sprawie nie musi być krzywdzące, a czasem nawet może być przydatne dla obu stron. Takie proste, a takie trudne do wcielenia w życie. Dzieje się tak nie tylko w relacjach z najbliższymi, ale oni odgrywają przy tym największą rolę.
Zmienić nikogo nie można. Przekonywać też czasami nie warto, bo im dłużej się przekonuje, tym większy napotyka się opór. Ja już nie dyskutuję, rzucam informację, zaznaczając że poświęcam na to swój czas i swoje pieniądze. Nawet nie liczę na wsparcie, co nie oznacza, że go nie potrzebuję. Zauważyłam, że słowa warto jest poprzeć własnym zachowaniem. Wtedy można kogoś zainspirować, a kiedy zauważy się choćby maleńką chęć zmiany, podsunąć odpowiednią książkę.
Trudniej jest z tymi, którzy nie tylko nie chcą się zmieniać, ale również aktywnie działają na naszą szkodę. Niestety na tym polu wciąż zbyt często przygrywam.
Zastanawiałam się czy w tej sferze, o której tutaj mowa, może ktoś działać na moją” szkodę “, bez mojej zgody na to.
Nie widzę takiego przykładu :((
Ja mam już za sobą etap zachęcania i namawiania do rozwoju własnej rodziny. Teraz wiem, że moja fascynacja nie musi być akceptowana przez innych. Zgadzam się z Zuzią, że tu trzeba bardzo dużo cierpliwości. Każdy ma swoje tempo i potrzeby. Moja rodzina widzi u mnie zmiany, ale podchodzi do tego z dużym dystansem. Całe szczęście dzieci widzą zmiany i je akceptują, jednocześnie się ucząc. Dla mnie jest ważne to, aby moi bliscy mnie nie zniechęcali, nie mieli na mnie złego wpływu.
Uważam, że “Dobry, wspierający, ciepły przełożony” może stymulować i “popychać” do zwycięstwa. Źle jest wtedy kiedy jest pobłażliwy.
Pani Elu, pisze Pani o słowach Eleonory Roosevelt: “Nikt nie może cię zranić bez twojej zgody”. Tak powinno być, ale większość z nas dopiero buduje swoje poczucie własnej wartości i dlatego słowa bliskich nas ranią, choć na krótką chwilę.
Czytając ten wpis cieszę się, że ja mam najbliższą wspierającą mnie osobę w pełny słowa tego znaczeniu, a jest nią moja kochana żona.
Cieszę się tym bardziej, że ja również mogę ją wspierać :) Dmuchając sobie nawzajem w skrzydła jest łatwiej, pewniej i bezpieczniej.
A jak ktoś nie ma wsparcia w rozwoju i czuje ,że ma dwa razy pod górkę
a chce się rozwijać, co wtedy?
Czy mogłaby Pani napisać coś o przyjażni?
To co możemy robić w każdych warunkach to wspierać i inspirować -głównie przykładem, zarażać entuzjazmem, budować swój własny potencjał- bo jeśli od będzie autentyczny, mocny, wiarygodny, to zawsze będziemy mogli podzielić się z kimś chętnym i gotowym na to.
Ja w wypracowanej właśnie misji rodziny mam wspieranie się w rozwoju.
Ale mam też w bliskim otoczeniu osoby przy których zwyczajnie gryzę sie w język żeby nie pouczać i nie “ulepszać” ich życia na siłę, jeśli nie widze zachęty w tym kierunku. Bardzo mi w tym pomaga fakt że jako osoba “garbiąca się” co najmniej raz w tygodniu – w pracy, na ulicy, na spotkaniach rodzinnych i innych miejscach słyszę, często od obcych osób że powinnam się wyprostować lub że fatalnie wyglądam garbiąc się. Od dwudziestu lat nie działa:)