Z dzieciństwa pamiętam, że był – wspaniały przedświąteczny nastrój – duch Bożego Narodzenia. Wtedy niemal zawsze o tej porze roku spadał śnieg, czasami sypał nawet w Wigilię tak, jak dziś na słodkich telewizyjnych reklamach. Pamiętam jak modliłam się do Świętego Mikołaja o prezenty i choć nie zawsze dostawałam to, o co prosiłam , było mnóstwo radości. Ekscytujące niezwykle były poszukiwania prezentów po różnych zakamarkach mieszkania. A potem trzeba było udawać, że jesteśmy z bratem absolutnie zaskoczeni, kiedy znajdowaliśmy pod choinką doskonale nam znane przedmioty. W domu była mieszanka wedlowska, ptasie mleczko, orzechy i pomarańcze. Mama kilka dni przed Świętami piekła ciasto, a zawsze w Wigilie mięso. Dom przepełniony były aromatami. Szczególnie na mięso zawsze była wtedy ochota i czasami z olbrzymim poczuciem winy, że łamię post, odrywałam chrupiący kawałek boczku i z wielkim apetytem zjadałam. Choinka była duża, do samego sufitu. Mieliśmy piękne bombki – pojedyncze sztuki – domki, ptaszki, laleczki, sople i „zwykłe” kule i półkule z kolorowym, rzeźbionym sercem. Mama kupowała je w wytwórni, pod której oknem czasami stawałam i patrzyłam jak panowie wydmuchują różne kształty ze szkła. Na choince były cukierki i jabłuszka, łańcuch, który wcześniej robiłam i prawdziwe świeczki, które dawały niepowtarzalny, migocący blaskiem nastrój wigilijnej kolacji. Przy wigilijnym stole zawsze byli jacyś goście. Nie przypominam sobie kolacji, w której uczestniczyłaby tylko nasza mała rodzina. Były życzenia, łzy, kolędy.
A potem były inne święta – te, w których to ja szykowałam kolację wigilijną dla mojej rodziny. Pamiętam szczególnie te dni w Kanadzie. Wtedy nasz dom był taką małą ojczyzną w Toronto. Wszystko było tak, jak przed laty w moim rodzinnym domu. Piekłam ciasta, szczególnie ulubiony przez nas keks, przygotowywałam sama wszystkie świąteczne potrawy, dbając o to, by było ich zawsze co najmniej dwanaście. Najpiękniej było wtedy, kiedy przy stole byli goście z Polski. Często tak bywało. Moje córki cieszyły się z prezentów. Chyba nie były tak sprytne jak ja w ich wieku, albo były lepszymi aktorkami. Magda cieszyła się jeszcze z ulubionych potraw wigilijnych, Weronika niestety nie znajdowała na stole nic do jedzenia. No i był migdałowy król – osoba która znalazła w swoich kluskach z makiem migdał. Choinka była duża, bombki polskie, kupowane w kanadyjskim sklepie i piękne kolorowe światełka. Było mnóstwo radości, śmiechu i ciepła rodzinnego, a duch Bożego Narodzenia rozpływał się po wszystkich kątach.
Od lat mieszkam znowu w Polsce. Wigilie spędzałam u Mamy, skąd duch Świąt chyba się wyprowadził. Choinka była duża ale sztuczna. Ja miałam często jedynie stroik. Ostatnią wigilię mojej Mamy spędziliśmy u mnie. Starałam się odnaleźć zaginionego Ducha. Na próżno. Niby potrawy były te same, jedynie ciasto kupione, ale czegoś brakowało.
Nie znalazłam go również rok później, kiedy dzieliliśmy się opłatkiem w torontońskim domu mojej córki. Było nas dużo, choinka była prawdziwa i piękna, dwanaście potraw na stole i miłe prezenty. Nie było go również w ubiegłym roku, kiedy opłatkiem przełamywałam się jedynie z moim bratem i spóźnionym przyjacielem. Stół był pięknie przykryty. Mała świeża choineczka prezentowała się okazale, a pod nią leżały starannie dobrane i zapakowane prezenty. Ale Duch się nie pojawił.
Kilka razy powtarzałam ostatnio, że chyba już nie lubię Świąt i że jest to czas, w którym muszą być małe dzieci. To one tworzą niepowtarzalny klimat. Tymczasem dookoła mnie są jedynie dorośli. Niestety nie wierzymy w Mikołaja i chyba nie potrafimy się tak bardzo cieszyć. I nagle dziś nad ranem zrozumiałam, że to nie tak. Zrozumiałam, że ten Duch musi wyjść ze mnie, że znajdę go, jeśli dobrze go poszukam. Postanowiłam go odnaleźć . Wspominam Mamę, Babcię i innych gości wigilijnych, którzy już odeszli na zawsze. Przypominam sobie wszystkie prezenty, jakie przez lata dostawałam i uśmiecham się do siebie. Ubrałam ładnie żywą choinkę i położyłam pod nią prezenty. Przygotowałam do pieczenia mięso, na kuchence lekko bulgocze bigos świąteczny, mięsa czekają na swoją kolej pieczenia. Zrobię rybę po grecku, sałatkę jarzynową i zupę grzybową dla brata, bo lubi. Gotuje z miłością, żeby smakowało, każdemu, kto będzie to jadł. Podzielę się wszystkim potrawami. Zrobię nawet pierwsze od lat ciasto – makowiec. Włączę świąteczną muzykę. Będę śpiewać kolędy. Już czuję, że Duch Świąt wraca.
Wszystkim, którzy zaglądają na moją stronę życzę Dobrych Świąt i Wszechogarniającego Ducha Świąt Bożego Narodzenia.
To prawda że w sobie musimy szukać zagubionej radości świat ?