Obejrzałam film Słodki listopad. Słyszałam, że piękny, zatem z nadzieją zasiadłam przed telewizorem. Piękna była bez wątpienia Charlize Theron, ubrana w wesołe kolorowe ciuszki. Piękna była też sceneria jednego z najpiękniejszych miast na świecie – San Francisco. Ale czy piękny był film? Smutny. I nie dlatego, że bohaterka umiera, a bohater cierpi. Dla mnie film był smutny, ponieważ nie pokazywał prawdziwie dobrego podejścia do życia – jedno niewłaściwe zastępował innym, a egoizm Nelsona egoizmem Sary.
Słodki listopad to historia kilku tygodni umierającej na raka Sary i zakochanego w niej yuppie, bezwzględnego, zapracowanego menedżera z branży reklamowej. Spotykają się przypadkiem i Sara postanawia pomóc Nelsonowi, który żyje niejako przyszłością. Nie potrafi cieszyć się chwilą, nie dostrzega ludzi, zaniedbuje ich, podąża za coraz mocniejszymi bodźcami, przez co szybko się nudzi i dość bezwzględnie realizuje swoje biznesowe cele. Widzimy nawet kłótnię z klientem, która świadczy o tym, że jest na granicy wyczerpania nerwowego, wypalenia. I wtedy spotyka Sarę – uśmiechniętą, pogodną, skoncentrowaną na tym, co dzieje się tu i teraz, kochającą ludzi i psy i pomagającą – jednym i drugim. Nelson ma w głowie pracę, zadania, terminy i swój komfort; Sara – zabawę, przyjemność, ludzi i zwierzęta. Nelson nie rozumie Sary, nie podoba mu się wcale, jednak ona uparcie próbuje namówić go, by – mieszkając u niej – spędzili razem jeden miesiąc – listopad. W końcu się zgadza – zwłaszcza, że go zwolniono z pracy. Z dnia na dzień uczy się żyć w teraźniejszości (bez zegarka i telefonu), cieszyć wolnym czasem, widzieć ludzi – ich problemy i emocje, a także beztrosko się bawić. Zmienia się na tyle, że odrzuca propozycję pracy, o której kiedyś marzył, ponieważ… nie podoba mu się zachowanie pracodawcy – zachowanie, które do niedawna było jego udziałem. Sara od Nelsona nie uczy się niczego. To ona jest tu nauczycielką. Młodzi zakochują się w sobie. Jest im razem cudownie, Nelson czuje się w ekscentrycznej dzielnicy San Francisco lepiej niż w bogatej, w której mieszkał i… prosi Sarę o rękę. I wtedy okazuje się, że Sara umiera. Jest chora, nie ma dla niej praktycznie ratunku, dlatego nie poddaje się terapii, a chce przeżyć pięknie ostatnie miesiące.
Film zrobiony jest tak, żeby uznać, że życie Sary w teraźniejszości – beztroskie i proste jest lepsze niż życie Nelsona przyszłością i pracą, że jej życie – to prawdziwe życie.
Mam inne podejście do tej sprawy, a podpierają mnie w tym badania z kręgu psychologii pozytywnej choćby Ilony Boniwell czy Philipa G. Zimbardo:
Warunkiem optymalnego funkcjonowania, czyli szczęśliwego życia jest zrównoważona perspektywa czasowa.
Nie można żyć tylko przyszłością, ale to ona warunkuje przedsiębiorczość, produktywność, osiąganie celów (a to daje szczęście) i dobrze rozumiany postęp. To koncentracja na przyszłości powoduje rozwój, tak jednostek jak i społeczeństw. Nic dziwnego, że ktoś, przed kim nie ma przyszłości myśli wyłącznie o teraźniejszości. Zrozumiałe jest, że nie będzie odkładał na emeryturę, myślał o swojej karierze zawodowej. Jednak zdrowy człowiek część swojego czasu i perspektywy winien temu poświęcić.
Z drugiej strony życie teraźniejszością jest nie tylko przyjemne ale i wartościowe. Pozwala bowiem na bliskie relacje z ludźmi, co jest jednym z głównych elementów dobrostanu psychicznego. Jeśli jednak koncentrujemy się tylko na tym , nieuchronnie pojawią się problemy życiowe, które naszą sielankę zaburzą. Dodatkowo, tak zwany efekt habituacji, czyli hamowania emocjonalnego będącego wynikiem powtarzalności jakichś sytuacji, zniszczy czar wielu radosnych zabaw. Przestaniemy być szczęśliwi, będziemy znudzeni, rozgoryczeni… może wściekli.
Jest jeszcze jeden czas, który uwzględnić należy w perspektywie czasowej – przeszłość. Sara pomogła wejść na chwilę do przeszłości Nelsonowi, skłoniła go, by odwiedzili dom, w którym mieszkał z nieżyjącymi już rodzicami. To było dobre i mądre. Nie powinniśmy się odcinać od naszej przeszłości, od korzeni. Jakiekolwiek by nie były, to one nas ukształtowały, są częścią naszego dziedzictwa i dzięki nim jesteśmy po części tacy, jacy jesteśmy.
Nie można naprawdę zrozumieć siebie, nie rozumiejąc swojej przeszłości.
Ale ta sama Sara, tak mądra w przypadku Nelsona, odcięła się od własnych rodziców. Nie chciała ich nawet zaprosić na obiad w dniu Dziękczynienia.
Przeszłość jest nam potrzebna, potrzebna jest nam przyszłość, a w teraźniejszości wszystko się dzieje. Trzeba w taki sposób odnosić się w niej do przeszłości i tak postępować, by przyszłość była równie dobra, jeśli jesteśmy zadowoleni z tego, co mamy, albo lepsza – jeśli zadowoleni nie jesteśmy.
A nad tym wszystkim musi czuwać równowaga. To dlatego zachęcam do przemyślenia swojej misji życiowej. Chodzi o tę równowagę.
Wracając do filmu. Sara odrzuciła miłość Nelsona. Nie chciała przy nim umierać, pragnęła by zapamiętał ją żywą. On szczerze ją pokochał i chciał być przy niej do końca. Nie pozwoliła mu. To wielki egoizm. Zresztą dlatego pomagała innym, by dawać sobie energię do życia – poczucie sensu. Burzy to wizerunek dobrej Sary. Uleczyła Nelsona, zmieniła go z egoisty w wrażliwego, kochającego życie i ludzi człowieka. Siebie jednak nie uleczyła. Mówiłam – smutny film.
P.S. Mam pomysł. Może napisaliby Państwo jaki film uznają za piękny. Zrobimy listę. Wiadomo będzie po co sięgać.
I zapraszam na szkolenie do Sopotu – 20 lutego. Jest jeszcze kilka miejsc – a 6 marca do Warszawy.