Miłość bliźniego i miłosierdzie

2

Nie pamiętam, kiedy słyszałam słowo bliźni. Jakoś nie używamy tego słowa, zastępujemy je innymi, jak drugi człowiek czy inny. Nie wiem nawet czy nie należałoby zacząć od przypomnienia co znaczy to słowo. Rzeczownik bliźni to każdy człowiek w stosunku do drugiego, czyli niezależnie od tego jak jest postrzegany i jakie jest jego zachowanie, drugi człowiek w stosunku do nas to bliźni. Bardzo istotnym elementem jest tu określenie w stosunku do drugiego. Chodzi tu zatem o relację. Relacja niesie za sobą fakt wyodrębnienia konkretnej osoby spośród wielu innych, zauważenia jej. Można powiedzieć, że relacja z drugim człowiekiem zaczyna się od zauważenia go. Bliźni zatem to każdy zauważony, dostrzeżony przeze mnie człowiek. Trzeba powiedzieć, że niektórzy idą przez życie tak, że nie widzą innych ludzi. Czasem dotyczy to wręcz konkretnie zmysłu wzroku. Tak bardzo zaprzątnięci są sobą i swoim dobrem, że nie widzą innych ludzi. Ich pragnienia, ich cele, ich dążenia – to się liczy. To, co temu wszystkiemu towarzyszy, łącznie z ludźmi nie ma tak dalece znaczenia, że się tego nie widzi, lub widzi się to, co jest dla własnego obrazu siebie i sytuacji korzystne.

Mężczyzna, który kiedyś powiedział, że kocha, a i teraz czasem to mówi, nie widzi łez ściekających po policzku rzekomo kochanej kobiety. Rodzice, którzy – jak twierdzą kochają swoje dzieci i wszystko robią dla nich i dla ich dobra, nie widzą smutku swoich dzieci albo oczu, w których gra narkotyczne odurzenie.  Inni rodzice, nie widzą prawdziwych pasji swoich dzieci, tylko próbują je naginać do własnych wyobrażeń o tym, co dla nich dobre. Jeśli się nie widzi tego u tak bliskich osób, to już zupełnie nic dziwnego, że nie widzi, że leżący na ulicy człowiek nie jest pijany (nawet, gdyby był, to zauważony staje się przecież bliźnim) ale chory. Nic dziwnego, że nie widzi się zmęczenia kasjerki w sklepie, w którym domagamy się czegoś od niej, choć to nie ona jest za to odpowiedzialna. Idąc dalej tą koncentracją na sobie, tym zapatrzeniem w siebie, nie widzi się udziału swoich współpracowników we własnym sukcesie a także roli szefa we własnych dokonaniach. Nie widzi się dobrej woli innych. A czasem nie widzi się ich tak zwyczajnie… na chodniku czy jakimś ciągu pieszych: Potrąca się ludzi, wpada na nich, obija się. Dla takich osób nie istnieją bliźni, bo ich nie widać. Rozmawiałam kiedyś z tak żyjącym człowiekiem. Na moje pytanie: A jak u ciebie z miłowaniem bliźniego jak siebie samego? odpowiedział: Nie mam za bardzo okazji do kochania, zajęty jestem i nie mam zbyt wielu kontaktów.

A przecież bliźni to każdy zauważony człowiek. Ta wypowiedź to znakomity przykład na mój opis pędzących i zajętych sobą ludzi. Nie można powiedzieć, że ci ludzie nie są niedobrzy. Niektórzy z nich dają pieniądze na fundacje, a czasem biorą udział w różnych pożytecznych projektach społecznych. Oni prostu nie widzą innych, dlatego, że tak bardzo zajęci są sobą. Ktoś może powiedzieć – i owszem, mówią tak czasem o takich osobach inni – Za bardzo siebie kocha. Otóż, nie. On waśnie siebie nie kocha, najprawdopodobniej ma ściśnięte serce. Szuka poklasku, szuka różnych powodów do chwilowych radości, ponieważ brakuje mu wewnętrznej radości będącej wynikiem miłości, jaką się w sobie nosi, która to jest efektem Miłości czyli  połączenia ze Źródłem. Mam nadzieje, że to jest już dziś zrozumiałe. Tak wiele się o tym mówi i pisze.

Czym się objawia miłość bliźniego? Najpierw zauważeniem go i widzeniem, a potem chęcią dodania do jego życia czegoś dobrego, wartościowego, ważnego dla niego. Powtarzam: Ważnego dla niego, nie dla nas. Oczywiście nie może to pozostawać jedynie w kategorii chcenia, potrzebne są działania. Jednakże to zależy już od wielu innych czynników, od cech tego człowieka oraz od okoliczności. Zwykle jednak ludzie darzący bliźnich miłością znajdują sposób na działanie. I wtedy mamy do czynienia z przykładami innego mało używanego słowa – z miłosierdziem.  Jak mówi Wikipedia miłosierdzie to aktywna forma współczucia, wyrażająca się w konkretnym działaniu, polegającym na bezinteresownej pomocy. Samo współczucie, nie przekładające się na działanie, miłosierdziem jeszcze nie jest. A zatem można kochać bliźniego, jednak miłosierdzie wyraża się akcją.

Kochać bliźniego swego i być miłosiernym to:

  • Karmić głodnych, odziać biednych, wspierać smutnych
  • Nie osądzać, nie potępiać, nawet boleśnie nie krytykować, nie wyśmiewać czy wyszydzać
  • Wybaczyć, wybaczać
  • Nie myśleć o odwecie czy zemście
  • Koić jego ból
  • Wspierać tam, gdzie to jest możliwe, choć oczywiście w zgodzie z własnymi przekonaniami
  • Wysyłać miłość ludziom i traktować ich z miłością i szacunkiem nawet wtedy, kiedy popełniają czyny karygodne.

Miłość bliźniego, a tym bardziej miłosierdzie,
nie dotyczą tylko tych, którzy na to zasługują, bynajmniej.
Na Miłość nie trzeba zasługiwać.

To nie jest łatwe, ktoś powie. Tak, nie jest. Ale tylko dlatego, że znakomita cześć ludzi odeszła od Miłości, nie ma połączenia ze Źródłem i nie ma aktywnego serca. To zrozumiałe, że istnieją działania korygujące czy resocjalizujące ludzi, którzy postępują niewłaściwie i są zagrożeniem dla innych, ale oni także są ludźmi i mają prawo do szacunku i godności. Wszystko można robić z miłością bliźniego. Miłosierdzie potrzebne jest szczególnie tam, gdzie… możemy się go najmniej spodziewać. Myślę też, że właśnie siła miłosierdzia ma wielką moc przemiany ściśniętych serc i skrzywionych umysłów.

Warto też rozumieć to, że te wszystkie pełne miłości bliźniego zachowania nie wykluczają dążenia do tego, co jest dla nas ważne. Przecież to, że chcemy coś osiągnąć, co również jest przedmiotem dążenia drugiego człowieka, nie może powodować w nas wrogich uczuć, tym bardziej nie może tak być w stosunku do ludzi, którzy mają inny niż my model miłości czy życia w ogóle. Czym innym jest upominanie, wskazywanie ewentualnie innej drogi czy trwanie po prostu przy swoich własnych przekonaniach od niszczenia i prześladowania czy potępiania ludzi, którzy są inni niż my. Dotyczy to także przekonań religijnych, wiary. Miłosierdzie jest przecież najważniejszym przymiotem Boga, tak jak jest On opisywany w Nowym Testamencie, która obowiązuje chrześcijan.

Jeśli tego nie rozumiemy, moim zdaniem, stawiamy się ponad Bogiem. Jest to akt pychy i… dowód na przerwane połączenie ze Źródłem. Jeśli świat ma iść w dobrym kierunku, koniecznie trzeba odnawiać to połączenie. Zaczyna się od otwarcia serca i miłości dla siebie.

 

2 KOMENTARZE

  1. Jest jednak jedna bardzo ważna rzecz, o której orędownicy nawołujący do okazywania miłosierdzia na wzór i podobieństwo Boga często zapominają: Boże Miłosierdzie dotyka tych, którzy rezygnując z tego, co w oczach Boga jest grzechem, wchodzą na drogę poprawy (a przynajmniej skruchy, bo na poprawę mogą już nie mieć czasu). Tak, jak nie da się nikogo zmusić do tego, by się rozwijał i nad sobą pracował, tak też nie da się nikogo zmusić do tego, by przyjął Boże Miłosierdzie. Bóg zawsze jest gotów okazać miłosierdzie, ale aby mógł to zrobić, człowiek najpierw musi tego chcieć. To nie jest tak, że Pan Bóg okazuje miłosierdzie każdemu niezależnie od tego co mówi, robi i jak się zachowuje. Miłosierdzie trzeba chcieć przyjąć, trzeba zwrócić się ku Bogu i temu, czego od nas oczekuje. Inaczej… nie spotkamy się z Bożym Miłosierdziem, bo będziemy na innym pasie autostrady, która wcale do nieba nas nie poprowadzi.

  2. Nie “nawołuję” do miłosierdzia na wzór i podobieństwo Boga, ale wyjaśniam różnice pomiędzy miłością i miłosierdziem, jak są te słowa rozumiane. Każdy zasługuje na miłosierdzie ludzkie… a o Boskim wiemy tyle, w co wierzymy. Ja wierzę, że jest On miłosierny dla każdego. Serdecznie pozdrawiam.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here