LEKCJA. BUTELKA

0

Idę na spacer. Poranek jest piękny, pachnący latem, a ja – szczęśliwa. Cieszę się, że wyszłam, że mam znakomite buty, że mieszkam w całkiem miłej okolicy i że wreszcie pogoda zachęca do spacerów. Rozpiera mnie radość. Chłonę zaspany niedzielny świat wszystkimi zmysłami: Patrzę na ptaki, słucham ich świergotu, wchłaniam zapachy lata… Rozpiera mnie dobra energia. I nagle… Dysonans. Zgrzyt w moim doskonałym obrazku. Na chodniku leży rozbita butelka pod wódce. Chyba komuś wypadła całkiem pełna – myślę i idę dalej. Butelka leży przy wjeździe do strzeżonego osiedla szeregowych domków, szkła są dość blisko budki strażnika. Idę dalej wyrwana na chwilę z pięknego nastroju.
Wchodzę w las. Jest ślicznie. Ptaki chodzą po ścieżkach, świergolą na potęgę. Kwiatki rosną wzdłuż leśnej dróżki. W pewnym momencie naprzeciwko mnie biegnie piesek… Czekam, że zaraz zobaczę właściciela, choć nie należy puszczać psów bez smyczy, ale nie widzę… A piesek to lisek, młody, jeszcze z zaokrągloną mordką malucha. Uśmiech wypływa mi na twarz, ale zwierzątko jak tylko zobaczyło moje dwie nogi – i może kijki – czmychnęło w las. Próbowałam go dojrzeć gdzieś w krzakach, ale skrył się skutecznie. Po głowie wciąż mi chodzi pochwała życia, w zasadzie zdominowała moje myślenie. Co jakiś czas dziękuję Bogu za piękno świata, takie codzienne i spokojne i za moją wystarczającą sprawność, by móc się nim rozkoszować.
Dochodzę do celu – poszerzenie ścieżki, ławeczka, a za nią szlaban pozwalający wjechać w głębszą część lasu tylko rowerom. Kilka ćwiczeń rozciągających i powrót.
Po kilkuset metrach słuchania siebie lepszej i mądrzejszej, tej intuicyjnej, która w powrotnej drodze spaceru zwykle sypie pomysłami, zauważam parę, też z kijkami. Cieszę się, jak zwykle, kiedy widzę kolejnych miłośników nordic walking. Ale oni nie szli, mężczyzna coś grzebał kijkiem, a kobieta jakby mu w tym kibicowała. Butelka! On najpierw spychał szkło z chodnika na szosę, ale kiedy dochodziłam, podniósł je i wyrzucił za ogrodzenie lotniska, znajdujące się po drugiej stronie.
I załatwione – powiedział – a potem jeszcze dodał wulgarne słowo.
Ale żeby tam się ktoś nie skaleczył… – nieśmiało powiedziała kobieta
Kto tam chodzi?! Jest blisko siatki! To był moment, w którym mijałam tego mężczyznę.
Najważniejsze, że żadne dziecko na to nie upadnie… – znowu ona.
Poszli oboje tam, skąd ja wracałam.
A ja? Widząc jak wrzuca szkło za ogrodzenie, chciałam zaooponować. Pomyślałam, że to niebezpieczne i w zasadzie tak samo nierozsądne jak zostawienie tego szkła na chodniku. Dwa razy tyle co do siatki stał kosz na śmieci.
Nie odezwałam się jednak. Jakie mam prawo – pomyślałam nagle, ja, która nie zrobiłam nic! On zrobił coś. Zaczęłam się dziwić: jak to możliwe?! Jestem proaktywna, zdaję sobie sprawę z naszej współodpowiedzialności za świat. Dlaczego to nie ja sprzątnęłam tę butelkę?! Jeszcze raz zadźwięczały mi w głowie słowa kobiety: żadne dziecko na to nie upadnie…
O matko, przecież to ja upadłam jako kilkuletnia dziewczynka na taką rozbitą butelkę leżącą na chodniku pod naszym blokiem. Do dziś mam brzydką bliznę na kolanie – wierną towarzyszkę, ślad czyjejś głupoty, nieodpowiedzialności i niedbalstwa. Dlaczego zatem nie sprzątnęłam tej butelki? Nie wiem! Jednak zrozumiałam lekcję! To zdarzenie na pewno nauczyło mnie jeszcze większej odpowiedzialności za nasze wspólne miejsce. Wiem, że w podobnej sytuacji zachowam się inaczej – sprzątnę.

Ile jeszcze lekcji potrzebujemy, by przejąć prawdziwą odpowiedzialność za świat?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here