Bardzo zależy mi na pozytywnych zmianach w naszej rzeczywistości, szczególnie w sposobie uczenia i wychowywania naszych dzieci, ale także oddziaływań medialnych na społeczeństwo. Angażuje się we wiele przedsięwzięć i w związku z tym spotykam się z różnymi ludźmi.
Rzadko mi się to zdarza, ale wczoraj przeżyłam coś na kształt chandry. W każdym razie było to poważne zwątpienie. Zwątpienie w sens moich działań, zaburzenia w wierze, że jest szansa na zmiany…
Otóż ludzi, których spotykam można podzielić na kilka grup. Nie lubię klasyfikacji, zatem nie będę tych grup nazywać ni głęboko charakteryzować. Chodzi mi jedynie o wyartykułowanie moich trosk.
Pierwsza grupa to sfrustrowani intelektualiści – ludzie wyuczeni, rzekłabym przeuczeni, sypiący jak z rękawa nazwiskami twórców różnych (często przeciwstawnych ) teorii, a przy tym zwykle negatywnie nastawieni do istniejącej rzeczywistości, krytykujący ją, nierzadko zwolennicy spiskowej teorii dziejów i obserwujący owe spiski we wszystkim co nas otacza.
Druga grupa to ludzie wciąż inteligentni, choć może nie tak oczytani, bo… pogrążeni w marazmie. Pracują, a raczej wykonują to „co do nich należy” rutynowo i często bez wprowadzania zmian jakich wymagają czasy. Ci albo nie włączają się w nic albo okrągłymi zdaniami bronią swoich pozycji. W zależności od tego, czym się zajmują, w takich okopach się układają i… bronią starych pozycji. Tutaj jest jeszcze grupa, która uważa się za otwartych na nowe, jednak cieszy się tylko tym, że ktoś inny coś w tym kierunku robi, a sami czekają…
Grupa trzeci boi się mądrzejszych czy bardziej elokwentnych, czy bardziej aktywnych, czy bardziej odważnych… Możemy dodawać kolejne „bardziej”. Chętnie posłucha takich ludzi, skorzysta częściowo z ich wiedzy, siły czy energii ale potem zrobi wszystko, żeby daną osobę zmarginalizować.
Czwarta grupa zrobi wszystko! Dla pieniędzy. Zanim przystąpi do czegokolwiek zapyta „co ja z tego będę miał?” I nie mówimy tu o wykonywaniu pracy zarobkowej. To normalne. Mówimy o wkładzie w społeczeństwo, w świat, w realizację szczytnych celów.
Piąta to politycy ze stażem. Spuśćmy zasłonę milczenia. Tu można byłoby długo pisać. Trzeba jednak powiedzieć, że grupa to najbardziej różnorodna i czasami… rokuje… ale zwykle przez chwilę.
Szósta to ludzie, którzy nie widzą potrzeby angażowania się w cokolwiek. Może nie wierzą własnie w sens…
Szósta – ta najmniejsza – to społecznicy. Ludzie czynu. Zaangażowani, chcący działać i zrobić coś dobrego, ale nie mający zwykle środków na to, by osiągać zamierzone, często szczytne cele.
Brakuje im czy to środków finansowych czy możliwości dochodzenia ze swoimi choćby pomysłami tam, gdzie można byłoby je realizować. Ludzie często wspaniali, pełni energii, marzeń i fantazji. I co z tego? Kiedy najczęściej się to gdzieś rozmywa.
I nad tym tak się trapiłam wczoraj. Otrząsnęłam się oczywiście i weszłam w normalny rytm dnia. Jednak osad został…
Dlaczego tak jest Kochani? I co my możemy zrobić? A może nie warto? Może to ja mam odchyłki od tego co normalne, dobre i właściwe?
P.S. A o poczuciu własnej wartości będzie w kolejnych wpisach. Obiecuję. Musiałam podzielić się swoimi przemyśleniami. Temu ma służyć ten blog. Pozdrawiam.