Duchowa radość

2

Jestem zadowolona z życia. Cieszą mnie różne jego przejawy i nawet w smutnych chwilach widzę wielki sens własnej egzystencji. Smutek jest często po to, by można było dotrzeć do głębszych, nieco innych, bardziej świadomych pokładów radości. To trochę tak, jak Wielki Post czy Adwent, które przygotowują w smutku, w spokojnej refleksji do przyjęcia wielkiej radości. Skoro ten rytuał powtarzamy co roku,to chyba nie po to, by cieszyć się i być szczęśliwym przez chwilę, przez okres Świąt Wielkanocnych… Dla mnie to jest właśnie przypomnienie, że należy się cieszyć, radować, przeżywać swój czas na ziemi w permanentnym zachwycie. Zauważyłam jednak, że ludzi szczęśliwych, ani prze chwilę nie wątpiących w sens życia nie poważa się i nie traktuje tak poważnie jak tych, którzy czują ból i zwątpienie, tych, którzy ustami Camusa pytają : Czy życie warte jest trudu, aby je przeżyć? Otaczają nas sceptycy, cierpiętnicy, realiści świadomi całego zła na świecie, którzy sądzą, że są zbyt głębocy na to, by się zwyczajnie cieszyć życiem. Eustachy Rylski w jednym z esejów zebranych w książce „Po śniadaniu” pisze: Mamy pewność, że w przepełnionym świecie nasz ból istnienia, a któż go nie doświadcza poza durniami, jest coraz samotniejszy. I tym sposobem mogłabym znaleźć swoje miejsce pośród durniów tego świata, szczęśliwych naiwniaków.
Coś mi jednak nie pasowało. Uważam siebie za człowieka myślącego, wrażliwego, podążającego w kierunku mądrości… Dlaczego zatem nie potrafię się tak martwić jak egzystencjaliści? Dlaczego cieszę się każdym dniem? Dlaczego nie załamują mnie na trwałe przeciwności losu ani smutne wydarzenia na świecie? Wczoraj znalazłam odpowiedź. Zawsze znajduję, gdy pytam.
Zrozumiałam, że jestem szczęśliwa z dwóch powodów:
– działam, staram się wywierać pozytywny wpływ na świat wszędzie, gdzie mogę
– nie jestem sama – kiedy spostrzegam zło, niesprawiedliwość czy kiedy mnie samą ono dotyka.

Pierwsze twierdzenie jest pewno dla wszystkich oczywiste, zatem tylko dwa zdania: Kiedy działamy, starając się zrobić coś dobrego dla innych i świata, zatrzymać to, co postrzegamy jako przejaw zła – mniej się martwimy. Ból przekuwamy na działanie, zamieniamy na pozytywną energię. A teraz o drugim: Współczesny człowiek Zachodu został niejako odarty z nadbudowy, z magii, wiary, z mitu czy prawdziwej łączności z Bogiem. Oświecenie, a potem prace naukowców zabrały nam ten rodzaj naiwności, prostej wiary w Boga Stwórcę i Zarządzającego światem, które dawały nam poczucie bezpieczeństwa, tożsamość i poczucie wielkiej wspólnoty z innymi. Dzieła dopełnił postmodernizm z wszechogarniającym brakiem pewności, oprócz tej jednej, że nie ma nic pewnego. Upadły stare wartości. Człowiek stał się samotny, także ze swoim cierpieniem. Nie bez powodu Rollo May pisze „Błaganie o mit” a Leszek Kołakowski „Potrzebę mitu”. W odpowiedzi na tę egzystencjalną pustkę powstało mnóstwo ruchów religijnych po nowemu tłumaczących rzeczywistość. Pustkę te próbują również wypełnić religie obecne od tysiącleci. Jednak utraciwszy pierwszą naiwność, ludzie nie potrafią z powrotem stać się naiwni – inaczej, wtórnie niejako – chodzi o wiarę po pewnym „pęknięciu”, po przebudzeniu się , po wejściu w nowe życie. Chodzi o to, by znów przeżywać wspólnie radość, a nawet szczęście, by czuć się spokojnie i widzieć sens własnego życia połączony z sensem życia innych. Bo tylko tak można być szczęśliwym. Ksiądz profesor Tischner powiedział „Nie cierpi się samemu. Ważne z kim się cierpi” I dalej mówi, że jeśli cierpi się z Chrystusem, można przeżywać radość i szczęście. Tak, bo nie jest się samemu. Bo powierza się siebie i swój ból Bogu, bo rozumiejąc prawdziwie przesłanie miłości, wie się, że ona leczy wszelkie rany i zło zamienia w dobro. Bo czuje się głębszy sens całości życia, nie tylko własny interes i siebie. Tak. Tylko trzeba to naprawdę czuć. Religijność to za mało. Potrzeba duchowości. Człowiek duchowy buduje siebie niejako „w głąb”, rozwija swoją wrażliwość, która czasami jest tak głęboka, że nie musi doświadczać własnych nieszczęść, by czuć współczucie czy ból innych… Tylko, pamiętamy, to nie przeszkadza mu dalej odczuwać radość istnienia. Chodzi o to by szukać sensu życia niejako poza światem, a jednocześnie pracując w zgodzie z sercem, nadawać światu możliwie piękny kształt. A wtedy będzie nowe życie, szalom, pokój. Wielkanoc jest dobrą po temu, kolejną okazją.

2 KOMENTARZE

  1. Zaczęłam się uczyć duchowej radości istnienia w roku kiedy kończyłam 30 lat. Teraz mija 10 lat i od jakiegoś czasu coraz więcej działam w tym kierunku, aby tę radość rozprzestrzeniać. Mówię o tym, dyskutuję, tworzę swoje “dzieła” i pokazuję je światu. Mam już nawet w pracy markę osoby pozytywnie nastawionej do świata. Jak kiedyś mi się zdarzyło “zakwilić” to koleżanka stwierdziła, że “ty musisz być pozytywnie nastawiona, bo to jest jedyny stały punkt w tej pracy”.

  2. Mój dziesięcioletni, autystyczny syn często zadaje mi pytanie: Mamusiu, po co my żyjemy? Jaki to ma sens… i nie mówi tak, bo tego sensu nie widzi, po prostu chce o tym porozmawiać i chwilę później to On mnie uczy tego sensu… Jak miał ok.2 latka spojrzał na mnie z iskierkami w oczach i powiedział: Ja tu przyszedłem specjalnie dla Ciebie, z domu Pana. Skąd przyszedłeś? – zapytałam oszołomiona. – Z domu Pana, specjalnie dla Ciebie….
    Teraz doskonale wiem co miał na myśli…. przyszedł pomóc mi uratować moją duszę a może nawet naszą rodzinę. Wszystkie dobre zmiany w moim życiu zaczęły się od Niego, łącznie ze zmianą sposobu odżywiania.
    Mój starszy, dwudziestoletni syn nie raz z podziwem patrzy na młodszego. Mam wspaniałe dzieci, cudownego męża i duszę, która woła co raz głośniej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here