„Nauczyciel przychodzi wtedy, kiedy uczeń jest gotowy”
– tak mówi chińskie przysłowie, a ja powtarzam to moim Słuchaczom i Czytelnikom. Myślę bowiem, że nie przypadkiem znaleźli się na moim szkoleniu albo dotarli do którejś z książek. Wierzę – i ja i inni przekonani, że życie człowieka składa się z wielu mniejszych i większych szans na rozwój, na odnalezienie prawdziwego siebie – że tak jest, że dotarli do swojego kolejnego stopnia, by wspiąć się do góry lub zstąpić na dół – do siebie. Oba kroki są bardzo ważne dla prawdziwego wzrastania, a te ku górze zwykle przyjemniejsze – zarówno dla odbywających swoją podróż, jak i dla mnie – przewodnika. Nie wszyscy są też jednakowo otwarci na przyjmowanie nowego, czy – tym bardziej – na zmiany. Dotyczy to szczególnie tych, którzy najpierw muszą poznać siebie prawdziwych, zarówno w blasku cnót jak i w obszarze cienia.
Czasami jest tak, że uczeń, choć dziś gotowy, otoczył się wcześniej murem chroniącym jego ego przed bólem życia. Niestety mur chroni nie tylko przed tym, co bolesne ale również przed tym, co piękne i dobre. Obserwuję wtedy kobiety i mężczyzn, którzy wzięli rozbrat ze swoim wnętrzem i otoczyli się murem racjonalności, rozsądku, zwykle solidności i zawsze troski o pozory. Walczą ze mną – nie o pryncypia – te są oczywiste dla każdego, kto dotarł do tego punktu; o szczegóły, drobiazgi, o detale. Chodzi o to, żeby w jakiś sposób podważyć te informacje, które próbują przedostać się przez ich misternie wykonaną budowlę. Oto przeżyli –„dzieści” lub „dziesiąt” lat w sposób nie tylko akceptowany przez społeczeństwo, ale nierzadko przez nie podziwiany, wychowali dzieci w zgodzie z obowiązującymi standardami, a tu jakiś „nauczyciel” próbuje im powiedzieć, że te schematy, standardy, przekonania i pozory ich muru nie są dobre… Zwykle tak zachowują się osoby bardzo wrażliwe, które nie miały wcześniej okazji oczyścić się z różnych bolesnych przeżyć, albo tak wcześnie zbudowały mur, że nie przeżyły żadnego bólu – są znieczulone.
Próbuję dotrzeć do każdego, namawiając żeby brał z mojego przekazu tyle tylko, ile jest mu potrzebne… Robię to różnymi metodami. Kiedy czuję mur, staram się go zburzyć… choć trochę, Czasami łatwo wyjmuję cegły, ktoś ze zdziwieniem stwierdza dlaczego dopiero teraz to zrozumiał i myśli jak wprowadzić to nowe we własne życie. Czasami jednak mam wrażenie, że mogę to zrobić tylko siłą. I wtedy jej używam – wielkiej, graniczącej z brakiem pokory, pewności siebie i argumentów czasami dotykających osobiście przycupniętych za murem ludzi. Mur drży w posadach, lecą jakieś okruchy, ale najczęściej w moją stronę. Czy postępuję właściwie? Często się nad tym zastanawiam. Wiem wprawdzie, że lepsi ode mnie – nauczyciele, ba prorocy, a nawet Bogowie różnych religii nie byli od tego wolni. Ale kim ja jestem żeby się porównywać?
Zdarzyło się to znowu, nie pierwszy raz, ale na szczęście i nie piąty – gdzieś tak trzeci lub czwarty, że nie jedna (taka zdarza się niemal na każdym spotkaniu) ale podobno kilka osób przeżywało przykre chwile. Nie przepraszam. Jedno tylko pragnę powiedzieć tym, co byli i co będą na moich zajęciach. To nie jest grupa dyskusyjna ani psychoterapia. A ja nie jestem psychologiem o orientacji sportretowanej w znanym dowcipie:
„Pyta psycholog psychologa – „Która godzina?” A on mu na to: „Chcesz o tym porozmawiać?”
Jestem głęboko przekonana, że proponowane przeze mnie zasady działania są dla ludzi najlepsze. Przedstawiam je i zachęcam do wcielania w życie. Nie podaję jeszcze jednej teorii, nad którą możemy podyskutować, ale zasady, które mogą pomóc wrócić nam do tego, co w nas najlepsze.
Inne chińskie przysłowie mówi:
„Najdłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku”.
Pomiędzy tymi dwoma przysłowiami jest czasami… mur.
P.S. Tekst ten dedykuję Wspaniałej Grupie ze szkolenia w Gdańsku 21 i 22 listopada. Będę wdzięczna za komentarze.
Cieszę się, że “rozebrałam” mój mur. Wszystko, czego doświadczam jest dla mnie ważne, ze wszystkiego staram się wyciągnąć dla siebie naukę…
Mój mur budowany był cegiełka po cegiełce od wczesnego dzieciństwa. Podobno już jako 2-3 latka nie pozwalałam się brać na kolana i przytulać. Ciekawe czemu… Potem była podstawówka, w której byłam “inna” niż pozostałe dzieci, liceum, studia – zbyt dobrze się uczyłam, zbyt mało imprezowałam i dochodziły kolejne cegiełki. Stopniowo utwierdzałam się w przekonaniu, że jest coś ze mną bardzo nie tak, bo ludzie mnie nie lubią od pierwszego wejrzenia i często nie zadają sobie trudu, żeby spojrzeć jeszcze raz. Myślałam, że mam jakąś skazę, a tak naprawdę to był ten mur, dodatkowo otoczony kolczastym żywopłotem, którym się otaczałam. Nic dziwnego, że wszyscy odchodzili.
W pewnym momencie sięgnęłam dna. Wtedy zrozumiałam, co się stało. Zaczęłam demontować mur, wyrywać krzaki – natychmiast pojawiła się znikąd silna grupa wsparcia zupełnie obcych ludzi! Polubili mnie, pomogli w dojściu do siebie. Mój mąż nie mógł wtedy wiele zdziałać, bo zaplątał się w żywopłot.
Teraz robię porządki, bo przy tej demolce muru trochę się nabałaganiło, uwalniam też męża z żywopłotu. Widać światełko w tunelu :)
Pani Dario. Czy pisze Pani pamiętnik? Myślę, że to byłaby znakomita lektura dla nie jednej osoby. :) Gdyby chciała Pani kiedyś wydać :)
Pięknie Pani Iwono
Jest mi niezmiernie blisko do murów, i barier sam je prawie całe życie budowałem, myślałem, że tak trzeba, nie wiedziałem że można inaczej, bałem się zmian. Więcej jestem przekonany, że większość ludzi których znam, tak ma. Ja potrzebowałem dużego wstrząsu by dostrzec, uświadomić i zacząć go demontować. Myślę, że tak samo jest ze spontanicznością z intuicją. Wszechobecne oczekiwania i zgoda na pełnienie funkcji trybika w maszynie, sprawia że rezygnujemy z siebie i stajemy się spełnieniem oczekiwań. Cudownie jest, odkrywać życie na nowo, cudownie zaszczepiać tę radość innym, cudownie jest wzrastać …
Bardzo Panu dziękuję za te słowa. Szczególnie, że jest Pan mężczyzną. Jakoś rzadziej potraficie o tym mówić. Pozdrawiam Pana bardzo serdecznie.
A ja po śmierci męża znowu schowałam się za murem bo życie mnie boli?